the magic questionnaire #10:Tinmen

Jakbyście opisali swoją muzykę komuś, kto jej nie zna?
RobGdyby Morrissey i David Byrne stanęliby przeciwko sobie w wrestlerskim pojedynku... Nasza muzyka brzmi jak okaleczony sędzia, który próbuje utrzymać wszystko w czystości.
Jak poznali się członkowie zespołu i kto wpadł na pomysł wspólnego grania?
Rob: Wszyscy skończyliśmy uniwersytet i musieliśmy zacząć zwykłą pracę. Założyliśmy zespół by przełamać nudę nowoczesnego życia.
Jak powstała nazwa waszego zespołu?
RobSam i Sam (gitara i perkusja) grali razem pod nazwą DorothyScarecrowTinmanLion. Gdy dołączyłem do nich zdecydowaliśmy skrócić ją do Tinmen.
Jakie są wasze muzyczne marzenia? Kogo chcielibyście supportować, z kim chcielibyście współpracować, jakie jest wasze wymarzone miejsce na zagranie koncertu?
RobChcielibyśmy nagrać świetny album i grać koncerty na całym świecie.
Słyszeliście coś o Polsce? 
RobNigdy nie byłem w Polsce, lecz spotkałem wielu przyjaznych polaków w Londynie i Irlandii. Dobrzy pracownicy i dobrzy kompanii do picia... Polski chleb na zakwasie jest niesamowity i muzyka Chopina jest piękna.

new beats of the week #10: William Arcane


Mimo że pochodzący z Londynu producent ukrywający się pod pseudonimem Wiliam Arcane to bardzo młoda twarz na scenie elektronicznej, już udało mu się przyciągnąć uwagę znaczących portali muzycznych, w tym Pitchforka. Nic dziwnego, ponieważ jego muzyka odzwierciedla odzwierciedla większość popularnych nurtów w ostatnich latach. Artysta plasuje się gdzieś pomiędzy SBTRKT a Jamesem Blakiem. Miejscami można nawet usłyszeć echa twórczości Foals albo Disclosure. Niedawno ukazała się jego debiutancka epka, Pernamence, urzekająca minimalizmem, rozmytymi wokalami, elektroniczną pulsacją i ciekawie zaaranżowanymi bitami perkusyjnymi. Pernamence trwa niespełna dwadzieścia minut, chyba możecie poświęcić tyle dla tego zdolnego młodziaka. Gwarantuję, nie będziecie rozczarowani.   

facebook / soundcloud

Michał

Daft Punk - Random Access Memories [2013]


Za Francją nieustannie ciągnie się zapach ciepłego, kruchego croissanta i świeżo parzonej kawy. Przed oczami od razu człowiekowi staje obraz ślicznej architektury i sprawującej pieczę nad Paryżem wieży Eiffla. Francja jako mekka artystów - tu biedni malarze kłębiący się przy Montmarte, tam, w Luwrze, znani mistrzowie pędzla na zawsze obecni poprzez swoje arcydzieła. Piękny kraj, który można poczuć i zobaczyć. Również usłyszeć, jeśli ma się uszy szeroko otwarte. Najlepiej po zmierzchu, kiedy w słabym, nocnym świetle dwie charakterystyczne maski nabierają lekkiego, metalicznego połysku lub wtedy, gdy nad miastem rozbłyska srebrny krzyż. Francuska scena muzyki elektronicznej nigdy nie sypia. Nawet jeśli jej czołowi przedstawiciele zrobili sobie ośmioletnią przerwę od wydawania albumów studyjnych, teraz powracają w przepięknym stylu i udowadniają, że o żadnej drzemce w ich wypadku w ogóle nie było mowy. Daft Punk to duet, który powstał w Paryżu i zadebiutował w roku 1997. Od tam tego czasu dyktuje wszelkie trendy w muzyce elektronicznej całego świata. Każdy kojarzy motyw z "Around The World" lub "Harder, Better, Faster, Stronger". Daft Punk to klasyka, a czwarte w ich dorobku Random Access Memories to prawdopodobnie jedna z najważniejszych premier tego roku i jeden z tych albumów, w stosunku do których poprzeczka od początku ustawiona była na prawdę wysoko. Ale artyści przeskoczyli ją z gracją baletnicy, tworząc album świetny, świeży, nieoczywisty, płynnie przechodzący między wieloma inspiracjami i muzycznymi epokami. Właściwie RAM jest tak różnorodne, że można by rozpisywać się z chirurgiczną precyzją na temat każdego kawałka, każdej interesującej melodii, każdego zabiegu, jaki został przez zespół zgrabnie i nowatorsko poprowadzony. Jednym z ich znakomitych eksperymentów było połączenie nowoczesności oraz klimat klubu lat 70 z błyszczącą się dyskotekową kulą na samym środku pomieszczenia. "Give Life Back To Music" otwiera drzwi do tej nietypowej dyskoteki. To nienachalny, przyjemny utwór, z komputerowym wokalem, relaksującą, lecz nie nużącą nutą i wysokim, typowo funkowym brzmieniem gitary. Łatwo wpada do głowy i spełnia swoją rolę chwytliwego openera. "The Game Of Love" spowalnia tempo na parkiecie, muzycznie jest dość delikatne i smutne, głos robota porusza się w tej atmosferze dość niezgrabnie. To akurat jeden z nielicznych utworów na płycie, o którym można powiedzieć, że się ciągnie. Ale to cisza przed burzą, jaka zaraz nadchodzi w "Giorgio by Moroder" nagranym oczywiście z włoskim kompozytorem Giorgio Moroderem. Jego narracja przewija się przez dużą część utworu. Giorgio opowiada o tym, jak rozpoczął swoją przygodę z muzyką, o tym jak na początku wyglądały jego ambicje. Stworzenie albumu w stylu lat 50, 60, 70, a równocześnie czegoś, co będzie brzmiało jak dźwięki przyszłości. To stanowi także pewne podsumowanie piosenki i całego Random Access Memories. Piosenka trwa dziewięć minut i rozwija się w genialny sposób, będąc jedną z najlepszych kompozycji na płycie. Genialny bit, mocne szybkie brzmienie, solo keyboardu i potęgujące napięcie patetyczne brzmienie smyczków. Po tym utworze naprawdę trudno się otrząsnąć, a oczyszczenie przychodzi wraz z "Within", przepiękną balladą z cudownym brzmieniem pianina. Znów powraca generowany komputerowo wokal, będący tutaj zarówno czymś kompletnie dziwnym, jak i niesamowicie fascynującym. Tyle emocji, a jest to dopiero czwarta pozycja na płycie! Jest przecież jeszcze kosmiczne "Instant Crush" z Julianem Casablancasem. Wyróżniają ten utwór maksymalnie chwytliwy refren i namiętne solo, trochę podobne do tego, co Casablancas robił kiedyś w duecie z Danger Mouse and Sparklehorse. Jest kolaboracja z Paulem Williamsem, gdyby Daft Punk wzięli się za robienie musicalu, to przyrzekam, właśnie tak by to wyglądało - zupełnie odjechanie. Potężne instrumentarium, anielskie chóry i mocne syntezatory, wszystko podszyte tanecznym dreszczykiem. Są oczywiście dwa utwory z Pharellem Williamsem, czyli niezłe "Lose Yourself to Dance" i ukochane przez wszystkich, lecące chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę w każdej rozgłośni radiowej "Get Lucky". Tak strasznie optymistyczne, tak strasznie gładkie i miłe. Miękki wokal Pharella Williamsa odnajduje się w tym utworze znakomicie. "Beyond" i "Motherbroad" wprowadzają swoją lekkością w spokojny nastrój, a "Fragments of Time" to dobry pop, w którym udziela się Todd Edwards. Różnorodność zaproszonych do współpracy gości jest, jak widać, naprawdę duża. Tym bardziej, że pod kolejną, jedenastą cyferką na albumie kryje się bardzo udana, taneczna współpraca z Panda Bear. Album zamyka "Contact", utrzymany trochę w stylu niegdyś skomponowanej przez Daft Punk ścieżki dźwiękowej do filmu "Tron: Dziedzictwo". Podobny power i agresja. Ogromna popularność "Get Lucky", czy pierwsze miejsce RAM w notowaniu Billboard 200 (u nas w kraju również jest to obecnie najlepiej sprzedający się album zagraniczny) potwierdzają wielkość Daft Punk i olbrzymią klasę albumu. Zespołu nie słucha dziś cała Francja. Nie słucha ich też cała Europa. Nowego dzieła Daft Punk słucha dziś cały świat. I słusznie. 

Kasia

OFF Festival 2013: przewodnik

Są pewne tematy, których lepiej przy mnie nie poruszać. Jeżeli nie chcecie, abym zalała Was potwornie chaotyczną paplaniną, której większość stanowić będą same superlatywy, nie pytajcie mnie, czy warto jechać na Off Festival.
Jeżeli idzie o ten katowicki event, jestem bezbronna - niezależnie od lineupu, warunków pogodowych, otaczających mnie ludzi czy samopoczucia, każdą z edycji, na których miałam przyjemność być, wspominam niezwykle gorąco.
A na Offa jeżdżę od 2010 roku, czyli odkąd wydarzenie przeniosło się z Mysłowic do Katowic. Pamiętam jeszcze, jak w 2009 roku Artur Rojek, organizator festiwalu, przedstawiał podczas jednej z audycji w Trójce kolejnych artystów, którzy na nim zagrają. Pamiętam, że bardzo chciałam jechać. Miałam w sobie za mało samozaparcia, aby wybłagać u rodziców zgodę na to, aby mnie zawieźli. Miałam dopiero 14 lat, to nie było takie proste.
Ale ostatecznie moją przygodę z Offem rozpoczęłam rok później. I jest to chyba jedna z najpiękniejszych w moim życiu. Tym samym, dotychczas Dolinę Trzech Stawów odwiedziłam już trzykrotnie. I choć ostatnio wracałam z niej do domu niezwykle... zawiedziona? Po przeanalizowaniu wszystkiego doszłam do wniosku, że to ze mną jest coś nie tak i powróciłam do spokojnego uwielbiania tego festiwalu. Bo jest za co. Off to trzy (bądź cztery, choć ja skłaniam się ku tej krótszej opcji) dni czystej magii, lepszego świata, gdzie otaczają cię ludzie mili, pomocni, wyluzowani i szczęśliwi, gdzie w tłumie możesz spotkać swoich ulubionych artystów, którzy chętnie utną sobie z tobą pogawędkę, gdzie nie trzeba czatować sześć godzin przed koncertem twojego ulubionego zespołu pod barierką aby się do niej dopchać, wystarczy przyjść pół godziny szybciej, a resztę czasu poświęcić na picie fritz-koli. To okropny skwar o piętnastej po południu i przenikliwe zimno o trzeciej nad ranem. To siniaki. Totalne wycieńczenie. I jeszcze ta górka, pod którą trzeba podchodzić każdego dnia, aby wydostać się z terenu festiwalu.
Oraz, oczywiście, najlepsza muzyczna selekcja wykonawców. Osiemdziesiąt w trzy dni? Czemu nie. Na Offie zawsze znajdzie się jakiś koncert godny zobaczenia. W końcu wybiera je jedno z najlepszych par alternatywnych uszu w Polsce. I zawsze można się spierać, że line-up mógł był lepszy, a Miko Ziółkowski zakosił paru dobrych artystów, którzy spokojnie mogliby zagrać w Kato. Ale nie warto. Proszę się zrelaksować, nastawić pozytywnie, naładować baterie, otworzyć umysł, otworzyć się na muzykę. Nie ma lepszej okazji, aby to zrobić.
Myślę, że tegoroczny Off będzie jednym z najlepszych. Jeszcze nigdy nie zapowiadało się na to, że spotkam tam aż tak wielu cudownych znajomych. A poza tym, Off spełnia marzenia, bo nawet nie wyobrażacie sobie, jak długo czekałam na My Bloody Valentine. No i kompletnie nie spodziewałam się, że dostanę jeszcze Deerhunter. I kilkunastu innych świetnych wykonawców, dzięki którym moje życie stanie się lepsze.
Ktoś może, po przeczytaniu tekstu powyżej, pomyśleć sobie, że to nienormalne, przywiązywać tak dużą wagę do jakiegoś zwyczajnego wydarzenia muzycznego. Ale jeżeli tak pomyśli, to znaczy, że nie był na Offie. Jeżeli na nim nie byłeś - zapraszam. To będzie najlepszy wakacyjny piknik w Twoim życiu. I nie każ mi dłużej Cię przekonywać, bo obawiam się, że i tak zagłębiam się już w zbyt daleko idące słowa i zbyt niebezpieczne rejony. Off = magia. Tyle wystarczy. (Natalia)
 
Przeczytaj, kto zagra na Offie i dlaczego warto (bądź nie) wybrać się na dany występ:
 
 
OFF Festival
02 - 04 sierpnia 2013 (+ before party - 01 sierpnia)
Dolina Trzech Stawów, Katowice
Karnety 3-dniowe: 190 zł
Karnety 3-dniowe z polem namiotowym: 230 zł
Karnety 4-dniowe (uprawniające do wejścia na before party): wyprzedane
www / facebook 

OFF Festival: before party [przewodnik]

Patrick Wolf 
Nie wiem, czy powinnam o nim pisać, bo bardziej niż zwykle będę brzmiała jak płaczliwa blogerka. Jednak dla mnie to jest dowód, jak wielki wpływ może jeden skromny Brytyjczyk. Ten multiinstrumentalista w dotychczas wydanych pięciu albumach zawarł pięć różnych historii, w których tworzenie włożył całą swą osobę. Każda z tych płyt jest mi szczególnie bliska, jednak nijak mają się do tego, co ten chłopak robi na scenie. Patrick nigdy nie gra dwa razy tego samego występu, ponieważ pragnie, by każdy był specjalny. Zagrał już 3 razy w samej stolicy Polski i żadnego z tych show nie da się porównać. Warto wspomnieć, że Wolf kontynuuje obecnie trasę akustyczną. Miałam szczęście uczestniczyć na jednej z nich. Na początku byłam sceptycznie nastawiona. No bo jak mam usiedzieć w jednym miejscu przy tak energicznych piosenkach? Czy to wszystko brzmi tak dobrze „bez prądu“? 2 marca 2013 okazało się, że jest jeszcze lepiej. Fani przeżyli dwie godziny czystej magii, gdzie połowę grania przepłakałam ze szczęścia. To, co ten londyńczyk robi na scenie nie da się opisać. To po prostu trzeba zobaczyć. 
Miz

Zagrają również: Labirynth Ear, Daniel Higgs oraz The Skull Defekts feat. Daniel Higgs, A Band of Bursies, Micachu

rozpiska godzinowa / powrót do strony głównej przewodnika

OFF Festival 2013: dzień pierwszy [przewodnik]

Cloud Nothings
Amerykanie przeszli niesamowitą drogę od nagrywanego w piwnicy pop-punku do dojrzałego rockowego grania. Dziennikarze rozpływali się nad trzecim albumem grupy, Attack On Memory i zdecydowanie jest ich za co chwalić. Proste, chwytliwe riffy i melodie, ciekawe podejście do pisania piosenek i jeden z najlepszych singli zeszłego roku, "No Future/No Past". Dlatego też nie dziwi fakt, że to właśnie Attack On Memory został pierwszą płytą wyróżnioną jak Best New Music w 2012. Nie mogło ich zabraknąć na tej edycji katowickiego festiwalu. (Michał)
Wodecki (<3) with Mitch & Mitch
Zbigniew Wodecki + Mitch & Mitch = najlepszy gig festu, zamach, apokalipsa i totalny roz****dol.  A tak na poważnie, to nie ma się co śmiać. Serio. Sprawdziłem swojego lasta i okazało się, że kultowy debiut Zbiga słuchałem ostatnio w 2011 roku. Ale tylko przez last.fm, bo tak naprawdę sięgałem do niego znacznie częściej. Teraz dopiero się zrobiło śmiesznie, prawda? Nie no, słuchajcie: jeśli Wodecki kojarzy się Wam wyłącznie ze szlagierem o pszczółce Mai (szkoda, że nie nagrał follow-upa: Pszczółka M.I.A.) i występom w jednym z naszym programów typu talent-show (tu mogę coś kręcić, choć pamiętam, że gdzieś się pojawił), to jesteście dość daleko w… tyle. Sięgnijcie mili drodzy po wydany w 1976 debiut „Zbigniew Wodecki” i rozkoszujcie się tymi kunsztownymi tune’ami. Już opener „Rzuć to wszystko co złe” bezpardonowo „wali po ryju”. Ogarnijcie „Dziewczynę z konwaliami” z Alibabkami na featuringu i ikoniczną pieść „Posłuchaj mnie spokojnie”. Chcemy czy nie, pan Zbigniew był wtedy polskim Burtem Bacharachiem. Więc pytam już tylko retorycznie – SŁABO? A o Mitchach to nawet nie mam co pisać – wiadomo, najlepszy skład w Polsce, w świecie, galaktyce… (Tomek)
The Smashing Pumpkins
Billy Corgan zawsze miał ten problem, że musiał rywalizować o grunge’ową palmę pierwszeństwa z takim bandami jak Pearl Jam czy Nirvana, i to zwykle nie kończyło się dla niego dobrze. Ale co by nie mówić, Dynie (jakże głupio to brzmi, ale cóż można zrobić…) kilka petard w dyskografii mają, a nawet i całe albumy wciąż lśnią i starzeją się godnie. Każdy, kto żył w latach 90-tych powinien znać takie klasyki jak „Siamese Dream” czy „Mellon Collie And The Infinite Sadness”, bo to zwyczajnie kozackie krążki, po dziś dzień wyrywające z butów i urywające pewną część ciała. Później bywało różnie, Billy dokonywał przetasować w kadrze bandu i wszystko trochę się posypało, ale całkiem niedawno Smashing Pumpkins mocno się ogarnęli i nagrali całkiem porządny krążek „Oceania” i ruszyli w trasę. Fajnie, że wbiją do nas, bo w sumie zawsze chciałem sprawdzić ich na żywo. A co z Wami? Myślę, że Wy też wpadniecie, żeby posłuchać i pooglądać jak Dynie (…) wymiatają w Dolinie Trzech Stawów. (Tomek)
Woods
Woods z całą pewnością nie są muzycznymi nowicjuszami. W zeszłym roku wydali swój ósmy album "Bend Beyond". Znalazło się na nim wiele dobrych kawałków, jak właśnie utwór tytułowy, będący nieco spokojnym, ogniskowym graniem, zwieńczonym długą i przejmującą solówką, czy świetne "Size Meets the Sound", w którym widoczne są zarówno folkowe, jak i psychodeliczne zamiłowania grupy, z wpływami lo-fi. Mimo sporej puli interesujących pomysłów na swoją twórczość i umiejętności tworzenia muzyki sprawiającej wrażenie przestrzennej i wielowarstwowej (patrz: "Give your light off"), zespół trzyma się raczej sceny undergroundowej. To dobrze, że na OFFie będzie możliwość szerszego poznania ich twórczości. (Kasia)
Blondes
Blondes, czyli Sam Haar i Zach Steinman, to amerykański duet tworzący taneczną muzykę elektroniczną. Poznali się na Oberlin College w Ohio, jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów muzycznych i wtedy nawiązali ze sobą współpracę. Zaczęli od wrzucania utworów na MySpace, potem wydali EPkę, aż w końcu w zeszłym roku zadebiutowali pełnym albumem, który zebrał głównie pozytywne oceny. Szczerze, to ja poznałam ich dopiero niedawno, po ogłoszeniu ich występu na OFF Fesivalu i utwory grupy wydały mi się dobre, ale średnio wciągające, czy zaskakujące i zdecydowanie za długie. Jednakże już słuchając ich w domowym zaciszu, można wyczuć, że niektóre z tych piosenek, mogą mieć naprawdę duży potencjał do tego, żeby brzmieć dobrze na żywo. Może delikatnie i powoli rozwijające się "Water"? Albo energetyzujące "Lover"? Kto wie? (Kasia)
Mikal Cronin
Ten Amerykanin wystąpił już raz na off festiwalu jako członek zespołu Ty Segalla. Na koncie ma dwa solowe albummy, imienny debiut i niedawno wydany MCII, na którym porzuca psychodeliczne przestery na rzecz pogodnego indie grania i jest to zmiana na lepsze. Mikal Cronin jest gwarantem pozytywnej energii i dobrego humoru. Podczas jego koncertu poczujemy słońce, nawet jeżeli pogoda będzie zupełnie inna. (Michał)
Nite Jewel and the Peanut Butter Wolf
Nie będę ukrywał, że Ramona Gonzalez należy do moich ulubionych artystek, więc jej występ będzie dla mnie osobiście jakimś tam wydarzeniem. Zresztą pewnie nie tylko dla mnie, bo Nite Jewel wraz z Peanut Butter Wolf odegra w Katowicach album „Computer World” Kraftwerka w całości! Nieźle, c’nie? Kraftwerkowy klasyk w wersji quasi-chillwave’owej z domieszką hip-hopu czy coś koło tego, to może być strzał w dziesiątkę. Doprawdy nie wiem jak to zabrzmi i nawet nie zamierzam szukać gdzieś w Internecie filmików z występem, bo zwyczajnie chcę, żeby mnie ten projekt zaskoczył. I spodziewam się oczywiście zaskoczenia pozytywnego. To będzie chyba najbardziej pokręcony występ, a zatem lepszej rekomendacji nie trzeba. (Tomek)
AlunaGeorge
AlunaGeorge- ten damsko-męski duet z Londynu Od czasu debiutanckiego singla “Analyser” konsekwentnie pisze chwytliwe piosenki z pogranicza elektroniki i r’n’b. Delikatny, dziewczęcy głos Aluny świetnie wpółgra z wyraźną, lecz nienachalną elektroniką generowaną przez George’a. nieregularny rytm, świetnie stosowane sample i przede wszystkim chwytliwe melodie, te wszystkie elementy składają się na to, że to właśnie oni nagrywali najfajniejsze popowe piosenki w zeszłym roku. Brytyjczycy wydali świetną, trzy-utworową epkę You Know You Like It i świetnie przyjęte single :Your Drums, Your Love” i “Watching Over You”. Duet otrzymał spory rozgłos w największych portalach muzycznych, z NME i Pitchforkiem na czele. Ósmego lipca ukaże się ich debiutancka płyta, Body Music, która jest jednym z najbardziej wyczekiwanych albumów tego roku. AlunaGeorge mają potencjał obok którego ciężko przejść, dlatego z chęcią pojawię się pod offową sceną podczas ich koncertu. (Michał)
Laurel Halo
To już w sumie taka gwiazda eksperymentalnej elektroniki. W końcu płyta roku w The Wire coś znaczy, co nie? Artystka porusza się po takich bajkach jak minimalistyczna, krucha elektronika, doprawiony abstrakcyjnymi spięciami ambient, czy post-dubowy taniec w mroku. Przyznać trzeba, że jest to muzyka wymagająca skupienia i wtopienia całościowo w jej strukturę, ale odnalezienie się w nie daje niesamowitą satysfakcję. Mam nadzieję, że na żywo będzie się ta eklektyczna mieszanka prezentowała jeszcze lepiej niż na longplayach, choć mam świadomość, że nie będzie to łatwe. Na pewno nie omieszkam zajrzeć na występ Laurel Halo, bo po prostu jestem bardzo ciekaw jak to wszystko poukłada i wygeneruje i czy postawi na bardziej taneczne kawałki czy jednak będzie trzymała się skomplikowanych form. Zobaczymy, pewne jest to, że zobaczymy interesujący show. (Tomek)
The Haxan Cloak
Niby nowinka, świeżynka, a tak naprawdę ukrywający się za nazwą Haxan Cloak londyńczyk Bobby Krlic wypuścił w tym roku już drugi album, a nie jak chcą niektórzy debiut. Stworzony przezeń krążek „Excavation” to niesamowicie klimatyczna podróż po meandrach płynnego, a zarazem gęstego, owianego ciemnym jak smoła mrokiem, dubowo-basowego techno zmieszanego z IDM-em. Może się (przynajmniej fakturowo) kojarzyć z mistrzami takiej estetyki, czyli z Demdike Stare bądź z podziemnym dubstepem Buriala. Nie wiem jak Wy, ale ja w sumie bardzo lubię słuchać takiej muzyki na żywo, a jeśli jeszcze będzie nocna pora i publika dopisze, to naprawdę można się spodziewać niesamowitego performance’u. Bo najfajniejsze jest to, że niby wiem czego się spodziewać, ale… nie wiem czego się spodziewać. To będzie na bank jeden z najbardziej odjechanych, odrealnionych gigów na Offie. Musicie tam być, i nie ma, że nie lubię takiej muzyki! Resident Advisor się jara. I ja też. (Tomek)
Zagrają również: Dope Body, Buke and Gase, Guardian Alien, Schackleton, The Soft Moon, Girls Against Boys, The Pop Group, Teenagers, Drekoty, Uncle Acid and the Deadbeats, 1926, Hokei, Fuka Lata, Magnificent Muttley, Stara Rzeka, Hera.

OFF Festival: dzień drugi [przewodnik]

Metz
Metz to nazwa, która najbardziej ucieszyła mnie na pierwszym offowym rzucie. Muzyka tego kanadyjskiego tria łączy w sobie elementy noise rocka, punku i indie. Wystarczy posłuchać debiutanckiego albumu Metz, by przekonać się iż jest to mieszanka wysoce energetyczna. Kaskady brudnych gitar, Rozdzierający swe gardło wokalista, prosty, mocny rytm a wszystko utrzymane w bardzo szybkim tempie. Jednak ja myślę, że swoją prawdziwą moc pokazują podczas występów na żywo. Koncert na offie będzie świetną okazją by się o tym przekonać. (Michał)
Solange
Metz to nazwa, która najbardziej ucieszyła mnie na pierwszym offowym rzucie. Muzyka tego kanadyjskiego tria łączy w sobie elementy noise rocka, punku i indie. Wystarczy posłuchać debiutanckiego albumu Metz, by przekonać się iż jest to mieszanka wysoce energetyczna. Kaskady brudnych gitar, Rozdzierający swe gardło wokalista, prosty, mocny rytm a wszystko utrzymane w bardzo szybkim tempie. Jednak ja myślę, że swoją prawdziwą moc pokazują podczas występów na żywo. Koncert na offie będzie świetną okazją by się o tym przekonać. (Michał)
The Walkmen
The Walkmen to zespół pochodzący z Nowego Jorku, będący owocem amerykańskiej rockowej rewolucji na początku nowego milenium. Nagrali siedem albumów, z czego niemal wszystkie zostały na prawdę świetnie przyjęte przez rozmaite serwisy muzyczne, między innymi takie jak Pitchfork, który nadzwyczaj często honorował ich oceną wyżej niż ósemkową. Krążek "Lisbon" znalazł się nawet na dwudziestym pierwszym miejscu ich listy najlepszych wydawnictw roku 2010. The Walkmen nigdy nie zrobili jednak spektakularnej kariery z milionowymi rekordami sprzedaży. Zawsze ściśle trzymali się indierockowego świata. To nie jest grupa, której zależy na gigantycznym rozgłosie. Wystarczy im to, co mają, czyli grono oddanych fanów i pomysły na porządne, gitarowe utwory, nie zawierające żadnych udziwnień i eksperymentów, a jednocześnie ogromnie wciągające. Dobrym przykładem będzie tutaj ich najbardziej znany utwór "The Rat" - prosty, pełny życia i emocji, nieco wykrzyczany, w interesujący sposób opowiadający o nieodwzajemnionej miłości. Innym dowodem talentu zespołu jest romantyczne "In The New Year" lub fascynujące "Wake Up", mające w sobie jakiś dziwny, niepokojący pierwiastek. Cały z resztą debiut, z którego "Wake Up" pochodzi to płyta warta uwagi. Więc, jeżeli dotąd wasze drogi z The Walkmen się mijały, to polecam ich sprawdzić i przygotować się na koncert. (Kasia)
Godspeed You! Black Emperor
A mieli już nigdy więcej nie nagrywać i nie grać, a tu taka niespodzianka. Godspeed powrócił i to w mocnym stylu, bo reaktywacji towarzyszyła premiera kolejnej płyty „'Allelujah! Don't Bend! Ascend!”, i co najważniejsze, jest to kolejny świetny krążek w repertuarze kolektywu. Ciężko opisywać słowami co grają panowie, ale chyba najlepiej sens ich muzyki odda jedno słowo: APOKALIPSA. Korzystając z przeróżnych instrumentów wyjętych z muzyki poważnej, goście wytwarzają budzące grozę i spazmy, monumentalne dzieła, zapowiadające nieuchronny koniec. Powiem krótko – jeśli jesteście rozczarowani tym, że w 2012 roku nie było jednak końca świata, jeśli czekaliście wtedy w fotelu i srogo się zawiedliście, jeśli nadal przeklinacie Majów za głupie żarty, to spokojnie, wreszcie nadchodzi wybawienie. Wybierzcie się na występ Godspeeda, ale pamiętajcie – to może być ostatni koncert w Waszym życiu. Jakby co, ostrzegałem. (Tomek)
Merchandise
Swego czasu przetoczyli się przez wszelkie możliwe notki w stylu "Rising" czy "Radar". Ja trafiłam na Merchandise parę miesięcy temu, gdy zasłuchałam się w "Anxiety's Door". Nie przypuszczałam wtedy, że zobaczę ich na Offie. Zespół został założony przez chłopaków, którzy wcześniej pogrywali w punkowych i hardcore'owych bandach. Ostatecznie trochę złagodnieli, ale i tak koncert Merchandise zapewne będzie bardzo przyjemną dawką gitarowego grania. (Natalia)
Austra
Nie należę do gorących zwolenników Austry. Nigdy za specjalnie nie przepadałam za głosem Katie Stelmanis. Ale hej, przecież na debiutanckim krążku znalazło się parę dobrych numerów, takie, na przykład, Beat and the Pulse wciąż robi piorunujące wrażenie. A przecież zespół będzie promował swoją najnowszą płytę, zatytułowaną "Olympia", która ujrzy światło dzienne na trochę ponad miesiąc przed festiwalem. No i wiecie, elektronika zawsze się przyda. Tym samym, wydaje mi się, że warto na Austrę się wybrać, bo może być fajnie. (Natalia)
Glass Animals
Muszę przyznać, że w tej chwili po raz pierwszy stykam się z tym zespołem. Nie wiem o nim nic, nigdy nic nie słyszałam, ale jej, to bardzo śliczne. Ładny elektroniczny podkład i spokojny męski wokal - nie trzeba wiele, aby muzyka przypadła do gustu. A patrząc na ilość facebookowych like'ów (zaledwie 2000), obstawiam, że to kolejny zespół, który będziemy mogli zobaczyć przed osiągnięciem wielkiego sukcesu. Pamiętacie, jak było z Dry the River? Tym samym, znów widzimy się pod sceną Leśną, gdzie zagrają Glass Animals, których przed chwilą polubiłam. Polubicie i Wy. (Natalia)
Jens Lekman
Kończą mi się powoli sposoby opisu szwedzkiego artysty. Już pisałem o nim, że jest utalentowany, elegancki, przebojowy, wyluzowany, pełen humoru, pełen melancholii, smutny, zatroskany, zagubiony itd. Cóż mogę jeszcze dodać? To trochę taki mój „faworyt”, jak mawiały hrabianki w XIX wieku. Nie wszystkie piosenki do mnie trafiają, nie każdy tekst jakoś mnie rusza, nie zawsze jestem w stanie odnaleźć się w przestrzeni wytworzonej przez Jensa, ale zawsze czuję się przy tych dźwiękach spokojnie i bezpiecznie. Nie ważne czy jest to smutna historia o fryzjerce, czy wariacki dialog z samym sobą – Lekman zawsze wychodzi zwycięsko ze wszystkim, co robi. To będzie na pewno jeden z najważniejszych koncertów na Offie, przynajmniej dla mnie. Ale wierzę, że nie tylko dla mnie, bo publika dobrze wie jak sympatycznym kolesiem Jens Lekman. Widzimy się. (Tomek)
Julia Holter
Podobnie jak na przykład AlunaGeorge, Julia wpada nad Dolinę Trzech Stawów aby promować najnowsze dzieło (AG będą promować debiut). „Loud City Song” ukazuje się już 19 sierpnia, a my będziemy mogli posłuchać części materiału kilka dni przed. Julia znana jest ze swoich nieco eksperymentalnych, osnutych oniryczną mgiełką, widmowych sennych pejzaży. Tak przynajmniej to wyglądało na ostatnim albumie Ekstasis. Nowy album będzie prawdopodobnie zwrócony ku bardziej klasycznemu zamysłowi kompozycyjnemu. Klasycznemu, bo stricte klasyczne instrumentarium obecne jest w najnowszym singlu promującym wydawnictwo, czyli w „World”. Dla amatorów pięknych kobiecych głosów oraz dla miłościków enigmatycznej, nieco rozmarzonej atmosfery koncert Julii Holter może być sporym wydarzeniem. Zakładam, że wielu takich fanów pojawi się pod sceną. W sumie też tam będę. (Tomek)
Holy Other
Podczas występu publika chyba urządzi sobie polowanie na czarownice. W sumie też się dołączę, to mogę powiedzieć z pewnością. Choć jeszcze jakiś czas temu to wcale nie byłoby takie oczywiste. Muszę przyznać uroczyście, że cały ten ruch, nurt czy prąd *witch-house’u* nie obchodził mnie niemal nic. Wtedy zajmował mnie chillwave i pochodne, a nie jakieś wiedźmowy house (nazwa sugeruję delikatnie chatę wiedźmy, c’nie?). Uważałem całą estetyką może nie za infantylną, ale za mieszczącą się w tonacji horror-kicz i epatującą gotyckim kabotynizmem, nudnawą zabawą w duchy. Na szczęście dzięki takim personom jak Salem, oOooO czy Holy Others właśnie zmieniłem zdanie o tejże stylistyce. Teraz słuchając tych nawiedzonych spirytualnych przypowieści (np. debiut HO „Held”) wreszcie odczuwam COŚ. Fakt, muszę poczekać do zmroku, przyda się pogaszenia świateł i zapalenia świeczki, wtedy wszystko jeszcze bardziej się potęguje podczas odsłuchu. Tak czy inaczej HO na żywca (?), w otoczeniu publiki skąpanej w mroku powinien dać frapujący performance. Nie zapomnijcie przynieść prześcieradła albo dwóch (dla znajomego, gdyby zapomniał). (Tomek)
Bohren Und Der Club of Gore
Można rzec, że to już weterani sceny eksperymentalnego ambient-noise-jazzu. Na festiwal zaproszeni przez znanego z Sunn O))) Stephena O'Malleya, kuratora jednego z dni na Offie, co zresztą nie jest jakąś wielką niespodzianką. Co można powiedzieć o Bohren & Der Club Of Gore, tak żeby osoba, która nigdy o nich nie słyszała, postanowiła wybrać się na ich występ? Ciekawostką może być to, że pierwotnie panowie zebrali się po to, aby łoić ciężkie metalowe grzmoty, ale wyszło jakoś inaczej. Chociaż nie sposób oderwać ich od tych metalowych korzeni, bo nad ich muzyką wciąż unosi się czarna chmura. Przyznam się szczerze, że nie mam pojęcia jak brzmią na żywo, więc na sto procent udam się pod scenę, aby zbadać to osobliwe zjawisko. Czy poczuję się jak w grobie? Nie wiem, na pewno jednak zaryzykuję, co i Wam polecam. (Tomek)
Zagrają również: Rudi Zygadlo, Chelsea Wolfe,  Semantik Punk, Bisz/B.O.K Band, Trupa Trupa, UL/KR, Frozen Bird, Nathalie and the Loners, Piotr Kurek, Furia, KTL, Zeni Geva, Circle.

OFF Festival: dzień trzeci [przewodnik]

Deerhunter
Swego czasu na Offie miał grać Atlas Sound - Bradford Cox jednak się rozmyślił i do Kato nie dotarł. Oby tym razem, z Deerhunter, dotrzymał obietnicy. To będzie prawdopodobnie jeden z piękniejszych wieczorów mojego życia - najpierw ten zespół z Atlanty, a po nich - My Bloody Valentine. Ciężko będzie się skupić. Najpierw na Deerhunterze, bo za chwilę przecież MBV. Potem na MBV, bo przecież Deerhunter dali tak dobrzy koncert. Wydaje mi się, że nie mogą go zepsuć. Albo inaczej - jakkolwiek nie zagrają, i tak mi się spodoba. Obecnie promują na trasie wydany siódmego maja album zatytułowany "Monomania", przez który od jakiegoś czasu staram się w skupieniu przebić. Przecież nigdzie się nie spieszymy, prawda? Poza tym koncerty ubarwiają sporą gamą piosenek z "Halycon Digest". I nawet jeśli (na pewno) nie zagrają mojego ulubionego "Focus Group", będzie cudownie. Sami zobaczycie. (Natalia)
My Bloody Valentine
Nie lubię pisać o tym, że lubię My Bloody Valentine. Głównie dlatego, że brakuje mi argumentów - jestem zbyt mała, żeby pamiętać czasy, kiedy powstawał shoegaze, wolę "Isn't Anything" od "Loveless", a "MBV" w ogóle mi się nie podoba i przesłuchałam dwa razy. Właściwie, wolałabym, żeby nie nagrywali tego albumu, albo przyjeżdżali do nas przed jego wydaniem, z koncertem wspominkowym, choć drugim z moich koszmarów było "My Bloody Valentine gra Loveless". Koniec końców dobrze więc, że przyjeżdżają do nas po prostu zagrać. Koncert. Emocji z ogłaszaniem nie było, bo już parę godzin wcześniej cały Internet wiedział, jaką bombę Rojas szykuje na wieczór. Ale i tak po plecach przeszły mi ciarki, gdy wymówił tę nazwę. To będzie niesamowity wieczór. Nawet, jeżeli stracę słuch (tak słyszałam), wcale go nie stracę, co będzie rozczarowujące (tak mówią) i w ogóle zagrają słabo i są z nich dziadki (gdzieś czytałam). Oczywiście nie grają na żywo "Cupid Come", ale ciężko mieć im za złe, właściwie dobrze, że nie kocham aż tak bardzo "Sometimes", ale wiele osób się rozczaruje, bo tego też nie grają. Ale co by nie zagrali i tak nie będę mogła uwierzyć, że jestem na ich koncercie. Bo wiecie, zobaczenie My Bloody Valentine na żywo było jedną z rzeczy, które musiałam zrobić przed śmiercią, nawet jeżeli brzmi to niezwykle oklepanie. I coś czuję, że nie będę mogła się pozbierać po ich występie. Przeżyjemy bardzo piękną rzecz. Już nie mogę się doczekać. (Natalia)
Japandroids
Wszystko, co mogłam powiedzieć o Kanadyjczykach, zawarłam w relacji ich koncertu w warszawskiej Hydrozagadce. Co mam powtarzać? Dwóch genialnych muzyków wkłada tyle energii i serca w to, co robią, że grzechem byłoby niepójście na ich występ. Jeśli ktoś twierdzi, że garage rock umarł, po zobaczeniu tego duetu powinien zmienić zdanie. Ich utwory to mieszanka zadziorności, energii, pasji, czyli tego, czym się charakteryzuje rock’n’roll. Pamiętajcie również, że przygoda Briana Kinga oraz Davida Prowse może skończyć się lada chwila, więc nie zmarnujcie okazji, bo drugich takich Japandroids już nie usłyszycie. (Miz)
Autre Ne Veut
Właśnie dzięki takim wyborom Off Festival góruje nad pozostałymi (choć również świetnymi) lineupami krajowych festów. Sylwetka Arthur Ashin jest niezwykle barwna. Udaje mu się w bardzo interesujący sposób cementować współczesne, bardzo organiczne r’n’b z estetyką lo-fi, zupełnie niepasującą do roli kompana. A jednak Ashin tworzy świetne rzeczy, nie popadając przy tym w autoparodię, pseudointelektualną brawurę czy zmutowaną, niesmaczną papkę. Na jego koncie jak na razie dwa krążki: self titled z 2009 roku i wydany całkiem niedawno „Anxiety”. Ten pierwszy był próbą dekonstrukcji budowli wzniesionych z klocków firmowanych znakiem r’n’b, drugi zaś był nieco odważniejszą próbą, czymś w rodzaju nieźle zagmatwanego popowego  labiryntu, z którego czasem ciężko wyjść. Jak widać nic nie jest tu zbyt oczywiste i proste, ale to właśnie jest siłą Autre Ne Veut. Koncert powinien porwać. (Tomek)
Fucked Up
Patrząc na foty czy na filmiki z koncertów bandu mogę powiedzieć jedno – będzie GRUBO. Teraz chciałem zapodać wywód o mocy i energii zespołu, o tym jak wyciskają punkową esencję i grzmocąbez opamiętania, ale wystarczy spojrzeć na nazwę kapeli i już w sumie wszystko jasne. Zakładam że podczas ich występu wyleje się rzeka krwi a ludzie odniosą nierzadko ciężkie obrażenia ciała. A tak w ogóle – czy, za przeproszeniem, znacie jakieś ich płyty? Jeśli tak, to spoko, koniec tematu, rozchodzimy się każdy w swoją stronę i luz. Ale jeśli nie, to pragnę zaznaczyć, że najlepiej wymiatał jednak ich drugi krążek, eksperymentujący z hardcore-punkową formułą „The Chemistry Of Common Life”, choć owe dzieło jest najmniej epickim przedsięwzięciem w dorobku zespołu (debiut „Hidden World” to ponad 70 minut punkowego łojenia, a album numer trzy, „David Comes To Life”, to prawie 80 minutowa rock-opera!). Opener ma Queens Of The Stone Age, a podobny klimat (może niezbyt podobny, ale jednak punkty styczne są) zapewni katowickiemu festiwalowi Fucked Up. Mówię wam – będzie GRUBO. (Tomek)
Fatima Al Qadiri
Miałam przyjemność być kiedyś na Fatimie, ale wybaczcie, bo mało co pamiętam. Pamiętam żyrandole w Hotelu Forum i że trochę się bujałam, ale nie wiem, jak długo, a potem sobie poszłam. Trochę ciężko mi się więc odnieść. Cóż, tak było na Unsoundzie. A jak będzie na Offie? Jak pozbieram się po My Bloody Valentine, to pewnie szykuje się fajna wiksa, ale zważając na porę - występ tej elektronicznej artystki zamyka cały festiwal - wydaje mi się, że tańczyć będziemy, owszem, ale na leżąco. Zawsze coś. Może tym razem po występie Fatimy będę w stanie się określić, bo teraz to wiecie, "no, nic nie pamiętam, ale chyba było fajnie, no bo czemu miałoby nie być?". (Natalia)
Cass McCombs
Różne rzeczy czytam w reckach poświęconych muzyce tego typa. Recenzenci referują go do Van Morrisona, Leonarda Cohena, lirycznego Becka, Neila Younga, Elliiotta Smitha czy Boba Dylana. Pewnie mają rację. Ja dorzuciłbym od siebie jeszcze Marka Kozelka, Kurta Vile czy Billa Callahana. Wiecie o co chodzi. Gości układa ciche, spokojniutkie folkowo-country’owe pioseneczki nieźle nadające się na nocne przesiadywanie i obserwowanie gwiazd pod gołym niebem. W głowie najbardziej utkwił mi album „Wit’s End”, chociaż Cass ma na swoim koncie naprawdę sporo krążków. Co do występów na żywo – myślę, że spokojnie może zagrać… spokojnie. Ja wiem, że koncert rządzi się swoimi prawami i często jest głośniej, agresywniej i dynamiczniej niż na płycie, ale Cass na luzie mógłby zaprezentować swoje poetyckie impresje w takiej formie, którą znamy z płyt. Ja nie mówię, żeby się chłopak krygował i czasem nie zapodał ostrzejszego riffu. Nie. Po prostu nie musi sięgać po terapię wstrząsową, żeby porwać tłumy. Ciekawe jak to się wszystko rozwiąże. (Tomek)
Veronica Falls
Jakoś późno ten koncert. Co jakiś czas jestem zmuszana do słuchania tego zespołu, bo żyję w otoczeniu osoby, którą ich występ szczególnie cieszy. Takie indie plum plum, ale ponoć doceniane - mnie to nie chwyta, ale chętnie przejdę się zobaczyć ich na żywo. Najwyżej do końca życia będę żałować, że nie ogarnęłam Veronica Falls w czas i zamiast się jarać, pozostawałam niewzruszona na ich, mimo wszystko, uroczą muzykę. (Natalia)
Zagrają również: Thee Oh Sees, Mykki Blanco, Fire!, Goat, John Talabot, We Draw A, Gówno, Tres.B, Molesta gra Skandal, Babadag, Rebeka, Super Girls & Romantic Boys, Peter J. Birch & the River Boat Band, Ampacity, How How, Sam Amidon, John Grant.

Tom Odell zagra w Warszawie

Przystojniaczek z tego Toma. Przecież nie wypuścił aż tak wiele tych numerów, płyta dopiero za równe 21 dni (nie, żebym odliczała), a dziewczyny już nie mogą się doczekać, kiedy zobaczą go na żywo. Trzeba mu jednak przyznać - te trzy utwory, które znamy już z nadchodzącego debiutu, nieprawdopodobnie rozbudzają ochotę na więcej. I to nie było tak, że zobaczyłam buźkę i automatycznie stwierdziłam, że muzyka MUSI być dobra. Właściwie najpierw usłyszałam "Another Love", które było milutkie, bo brzmi w pewnej chwili jak najzdolniejsze fragmenty twórczości Arcade Fire. Później obraziłam się chyba za "Hold Me", które ostatecznie pokochałam, szczególnie za sprawą dwóch pierwszych linijek tekstu. I nagle okazało się, że i "I Can't Pretend" ma coś w sobie. Każdy z tych utworów to bardzo przyjemna muzyka i można mówić, że to kolejny Jake Bugg, ale jest między nimi jednak wyraźna różnica, która przeważa na korzyść Toma. Albo ja wolę, jak kradnie się z Arcade Fire niż z Boba Dylana. I nagle okazuje się, że taki Tom, jeszcze przed wydaniem debiutu, zapowiedział się z koncertem w Polsce. W Warszawie. Mówiłam już, że nie znoszę stolicy za taką ilość koncertów? Mówiłam już, że w przyszłym roku szkolnym jestem w klasie maturalnej? Obecnie mam jedno marzenie: aby płyta Toma okazała się gniotem i abym 13 listopada postanowiła bez sprzeciwu iść do szkoły, a potem wrócić do domu i potulnie "ryć i kuć". Ale ten cały tekst byłby po nic, tak na serio buduję napięcie przed wyjawieniem mojej małej teorii spiskowej. Po dochodzeniu przeprowadzonym z Michałem na 80% możemy spodziewać się Odella na Open'erze. Może naciągam rzeczywistość na swoją korzyść, bo trochę się to nie trzyma zasad logiki - na dwa dni przed ogłoszeniem całego składu gdyńskiego festu ogłaszać jedną z jego gwiazd w listopadzie na osobnej imprezie, ale zdarzały się już takie przypadki i mam nadzieję, że to będzie jeden z kolejnych. Jeśli okaże się, że jednak się myliłam i narobiłam wam nadzieję, przepraszam - mi też będzie smutno. A tak na serio, to życzę Tomowi jak najlepiej. I podejrzewam, że album będzie bardzo dobry, a wszystko wspaniale się skończy i spotkamy się w Basenie. To dobra miejscówa, będzie można stanąć blisko sceny i dokładnie przyjrzeć się, czy na żywo też jest takim słodziakiem. Swoją drogą, niezła sprawa, Bastille, Jake Bugg i Tom Odell w jednym miesiącu, w jednym mieście. Nie wiem, czy dziewczyny dadzą radę takiej ilości ciekawych (muzycznie) koncertów. 

Tom Odell / 13 listopada 2013 / Warszawa / Basen / ceny biletów: wkrótce 

Natalia

The National - Trouble Will Find Me [2013]

Tak kłopoty zawsze mnie znajdą żeby nie wiem co zawsze jest tak samo dobrze że już jest po szóstej i nie muszę się nad niczym zastanawiać jutro sobota fakt coś tam muszę zrobić ale nie muszę jutro nigdzie łazić przynajmniej nikt teoretycznie mnie do tego nie zmusza a teraz tylko herbata i kładę się spać a co w końcu nikt mi nic nie powie aha ktoś puka mam nadzieję że to jakiś roznosiciel gazet czy inny nikomu niepotrzebnych papierów chociaż czasem w tych reklamach są fajne promocje i trochę jednak pomagają puka i puka dobra już idę cześć już myślałam że to jakieś dzieci roznoszą ulotki czy coś wejdź cześć no i jak ci poszło w sumie całkiem dobrze wystarczy mieć pięć punktów były cztery pytania na dwa napisałam dobrze ostatnie tak sobie mi poszło ale coś tam napisałam więc raczej zaliczę chcesz coś do picia cokolwiek może być woda czy co tam masz na stole w pokoju leżą różne napoje przyniosę tylko szklanki a ty jak stoisz z tym wszystkim w sumie już tylko czekam na egzaminy jeszcze dokładnie nie wiadomo kiedy będą ale już w sumie mam luz o nie wiedziałem że masz ipoda tak zbierałam się z tym tyle czasu i trochę szkoda było mi kasy na niego ale w końcu trochę się nazbierało i sobie sprawiłam mogę włączyć tak tylko nie śmiej się z piosenek nie będę czemu miałbym się śmiać o już słuchałaś tak ale tylko kilka piosenek ale podoba mi się a ty słuchałeś tak dla mnie to jednak porażka trochę chociaż kilka kawałków im się udało o to też masz mnie strasznie nudzą ci goście nie wiem jak możesz ich słuchać przecież oni cały czas grają to samo właściwie też mi się tak wydaje szczególnie na tej płycie to mocno widać jak tylko włączyłam płytę mało co nie zasnęłam przy pierwszej piosence[1] potem też nie jest lepiej[2][3] a dalszej części już nawet nie pamiętam czekaj włączę kolejne[4][5] nie no to jest za ckliwe no nawet jak dla mnie za ckliwe zresztą gość śpiewa i robi z siebie wielkiego ostatniego romantyka naszych czasów a po prostu przymula na majku no weź inną piosenkę[6] no weź inną wzięłam przecież no faktycznie to jest inny kawałek ale bez wyświetlacza bym na to nie wpadł następna[7] chociaż parę sekund chociaż do refrenu będzie trudno ale próbujemy jest ale to wszystko takie toporne dawaj następną[8] jakby żwawiej ale dalej mnie mdli co dalej to samo w sumie[9] tu się za wiele[10] nie zmienia[11] niby to ma być wzruszające[12] i ma pokazywać jaki to wokalista jest wrażliwy i jak to jest mu źle[13] ale jakoś mu nie wierzę co mogę dodać chyba muszę się z tobą zgodzić a okładka całkiem fajna jedyny pozytyw okładka tak zgadzasz się ze mną naprawdę no tak to ciekawe miło mi nawet w sumie ze wszystkim się zgadzasz no tak z tym nudziarstwem ckliwością ostatnim romantykiem z tym też czyli nie ma już romantyków tak nie ma ty też nie jesteś romantykiem nie no proszę kto by się spodziewał nie no po prostu idziemy do przodu i teraz wyznajemy neo-romantyzm aha no tak przecież to oczywiste jasne że tak a propos wyznawania ja muszę ci coś wyznać bo nie przyszedłem tutaj żeby słuchać kiepskich płyt ale sprzęt super sprzęt super naprawdę ale słuchaj zbieramy się zaraz z naszymi ludźmi i jedziemy do * bo przeprowadził się do nowego mieszkania i robi z tej okazji małe przyjęcie i jesteś zaproszona więc zbieraj się szybko czekaj ale ja miałam iść wcześnie spać i może coś bym poczytała czy jakiś film obejrzała obejrzymy na miejscu jak będziesz chciała teraz się zbieraj a mówiłam że kłopoty zawsze mnie znajdą co mówisz tam pod nosem nic nic po prostu wiedziałam że tak będzie ty zawsze wszystko wiesz wiesz wiem
______________________
[1] „I Should Live In Salt” [2] „Demons” [3] „Don’t Swallow The Cap” [4] „Fireproof” [5] „Sea Of Love” [6] „Heavenfaced” [7] „This Is The Last Time” [8] „Graceless” [9] „Slipped” [10] „I Need My Girl” [11] „Humiliation” [12] „Pink Rabbits” [13] „Hard To Find”

Tomek

New Beats Of The Week #10: Fyfe

Możecie kojarzyć tego 23-latka z Manchesteru z projektu David's lyre, z którym wydał debiutancki album Picture Of Our Youth w 2012 roku. Teraz Paul Dixon powraca jako Fyfe. W swoim nowym wcieleniu pokazuje bardziej melancholijne oblicze. Dorobek Fyfe ogranicza się do epki Solace i jednego singla, możemy znaleźć tu kilka perełek. Na przykład „St. Tropez”, w którym z gracją przeplata monumentalność z minimalizmem przez zestawienie ciepłego wokalu, ładnych chórków i delikatnej elektroniki z podniosłymi wstawkami orkiestrowymi. Należy też zwrócić uwagę na pogodne, ciągnące się „Lies” z ciekawymi harmoniami i najnowszy singiel „Conversations” w którym odważniej sięga po mroczniejszą elektronikę oraz skupia się na wyraźnym rytmie i chwytliwej melodii. Ten chłopak z Anglii potwierdził drzemiący w nim potencjał i udowodnił jak bardzo jest wszechstronny.  Artysta wciąż poszukuje dźwięków w których czuje się najlepiej , a ja już nie mogę się doczekać by usłyszeć kolejnych efektów tych poszukiwań. 


Michał