Daft Punk - Random Access Memories [2013]


Za Francją nieustannie ciągnie się zapach ciepłego, kruchego croissanta i świeżo parzonej kawy. Przed oczami od razu człowiekowi staje obraz ślicznej architektury i sprawującej pieczę nad Paryżem wieży Eiffla. Francja jako mekka artystów - tu biedni malarze kłębiący się przy Montmarte, tam, w Luwrze, znani mistrzowie pędzla na zawsze obecni poprzez swoje arcydzieła. Piękny kraj, który można poczuć i zobaczyć. Również usłyszeć, jeśli ma się uszy szeroko otwarte. Najlepiej po zmierzchu, kiedy w słabym, nocnym świetle dwie charakterystyczne maski nabierają lekkiego, metalicznego połysku lub wtedy, gdy nad miastem rozbłyska srebrny krzyż. Francuska scena muzyki elektronicznej nigdy nie sypia. Nawet jeśli jej czołowi przedstawiciele zrobili sobie ośmioletnią przerwę od wydawania albumów studyjnych, teraz powracają w przepięknym stylu i udowadniają, że o żadnej drzemce w ich wypadku w ogóle nie było mowy. Daft Punk to duet, który powstał w Paryżu i zadebiutował w roku 1997. Od tam tego czasu dyktuje wszelkie trendy w muzyce elektronicznej całego świata. Każdy kojarzy motyw z "Around The World" lub "Harder, Better, Faster, Stronger". Daft Punk to klasyka, a czwarte w ich dorobku Random Access Memories to prawdopodobnie jedna z najważniejszych premier tego roku i jeden z tych albumów, w stosunku do których poprzeczka od początku ustawiona była na prawdę wysoko. Ale artyści przeskoczyli ją z gracją baletnicy, tworząc album świetny, świeży, nieoczywisty, płynnie przechodzący między wieloma inspiracjami i muzycznymi epokami. Właściwie RAM jest tak różnorodne, że można by rozpisywać się z chirurgiczną precyzją na temat każdego kawałka, każdej interesującej melodii, każdego zabiegu, jaki został przez zespół zgrabnie i nowatorsko poprowadzony. Jednym z ich znakomitych eksperymentów było połączenie nowoczesności oraz klimat klubu lat 70 z błyszczącą się dyskotekową kulą na samym środku pomieszczenia. "Give Life Back To Music" otwiera drzwi do tej nietypowej dyskoteki. To nienachalny, przyjemny utwór, z komputerowym wokalem, relaksującą, lecz nie nużącą nutą i wysokim, typowo funkowym brzmieniem gitary. Łatwo wpada do głowy i spełnia swoją rolę chwytliwego openera. "The Game Of Love" spowalnia tempo na parkiecie, muzycznie jest dość delikatne i smutne, głos robota porusza się w tej atmosferze dość niezgrabnie. To akurat jeden z nielicznych utworów na płycie, o którym można powiedzieć, że się ciągnie. Ale to cisza przed burzą, jaka zaraz nadchodzi w "Giorgio by Moroder" nagranym oczywiście z włoskim kompozytorem Giorgio Moroderem. Jego narracja przewija się przez dużą część utworu. Giorgio opowiada o tym, jak rozpoczął swoją przygodę z muzyką, o tym jak na początku wyglądały jego ambicje. Stworzenie albumu w stylu lat 50, 60, 70, a równocześnie czegoś, co będzie brzmiało jak dźwięki przyszłości. To stanowi także pewne podsumowanie piosenki i całego Random Access Memories. Piosenka trwa dziewięć minut i rozwija się w genialny sposób, będąc jedną z najlepszych kompozycji na płycie. Genialny bit, mocne szybkie brzmienie, solo keyboardu i potęgujące napięcie patetyczne brzmienie smyczków. Po tym utworze naprawdę trudno się otrząsnąć, a oczyszczenie przychodzi wraz z "Within", przepiękną balladą z cudownym brzmieniem pianina. Znów powraca generowany komputerowo wokal, będący tutaj zarówno czymś kompletnie dziwnym, jak i niesamowicie fascynującym. Tyle emocji, a jest to dopiero czwarta pozycja na płycie! Jest przecież jeszcze kosmiczne "Instant Crush" z Julianem Casablancasem. Wyróżniają ten utwór maksymalnie chwytliwy refren i namiętne solo, trochę podobne do tego, co Casablancas robił kiedyś w duecie z Danger Mouse and Sparklehorse. Jest kolaboracja z Paulem Williamsem, gdyby Daft Punk wzięli się za robienie musicalu, to przyrzekam, właśnie tak by to wyglądało - zupełnie odjechanie. Potężne instrumentarium, anielskie chóry i mocne syntezatory, wszystko podszyte tanecznym dreszczykiem. Są oczywiście dwa utwory z Pharellem Williamsem, czyli niezłe "Lose Yourself to Dance" i ukochane przez wszystkich, lecące chyba dwadzieścia cztery godziny na dobę w każdej rozgłośni radiowej "Get Lucky". Tak strasznie optymistyczne, tak strasznie gładkie i miłe. Miękki wokal Pharella Williamsa odnajduje się w tym utworze znakomicie. "Beyond" i "Motherbroad" wprowadzają swoją lekkością w spokojny nastrój, a "Fragments of Time" to dobry pop, w którym udziela się Todd Edwards. Różnorodność zaproszonych do współpracy gości jest, jak widać, naprawdę duża. Tym bardziej, że pod kolejną, jedenastą cyferką na albumie kryje się bardzo udana, taneczna współpraca z Panda Bear. Album zamyka "Contact", utrzymany trochę w stylu niegdyś skomponowanej przez Daft Punk ścieżki dźwiękowej do filmu "Tron: Dziedzictwo". Podobny power i agresja. Ogromna popularność "Get Lucky", czy pierwsze miejsce RAM w notowaniu Billboard 200 (u nas w kraju również jest to obecnie najlepiej sprzedający się album zagraniczny) potwierdzają wielkość Daft Punk i olbrzymią klasę albumu. Zespołu nie słucha dziś cała Francja. Nie słucha ich też cała Europa. Nowego dzieła Daft Punk słucha dziś cały świat. I słusznie. 

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz