Deerhunter
Swego czasu na Offie miał grać Atlas Sound - Bradford Cox jednak się rozmyślił i do Kato nie dotarł. Oby tym razem, z Deerhunter, dotrzymał obietnicy. To będzie prawdopodobnie jeden z piękniejszych wieczorów mojego życia - najpierw ten zespół z Atlanty, a po nich - My Bloody Valentine. Ciężko będzie się skupić. Najpierw na Deerhunterze, bo za chwilę przecież MBV. Potem na MBV, bo przecież Deerhunter dali tak dobrzy koncert. Wydaje mi się, że nie mogą go zepsuć. Albo inaczej - jakkolwiek nie zagrają, i tak mi się spodoba. Obecnie promują na trasie wydany siódmego maja album zatytułowany "Monomania", przez który od jakiegoś czasu staram się w skupieniu przebić. Przecież nigdzie się nie spieszymy, prawda? Poza tym koncerty ubarwiają sporą gamą piosenek z "Halycon Digest". I nawet jeśli (na pewno) nie zagrają mojego ulubionego "Focus Group", będzie cudownie. Sami zobaczycie. (Natalia)
My Bloody Valentine
Nie lubię pisać o tym, że lubię My Bloody Valentine. Głównie dlatego, że brakuje mi argumentów - jestem zbyt mała, żeby pamiętać czasy, kiedy powstawał shoegaze, wolę "Isn't Anything" od "Loveless", a "MBV" w ogóle mi się nie podoba i przesłuchałam dwa razy. Właściwie, wolałabym, żeby nie nagrywali tego albumu, albo przyjeżdżali do nas przed jego wydaniem, z koncertem wspominkowym, choć drugim z moich koszmarów było "My Bloody Valentine gra Loveless". Koniec końców dobrze więc, że przyjeżdżają do nas po prostu zagrać. Koncert. Emocji z ogłaszaniem nie było, bo już parę godzin wcześniej cały Internet wiedział, jaką bombę Rojas szykuje na wieczór. Ale i tak po plecach przeszły mi ciarki, gdy wymówił tę nazwę. To będzie niesamowity wieczór. Nawet, jeżeli stracę słuch (tak słyszałam), wcale go nie stracę, co będzie rozczarowujące (tak mówią) i w ogóle zagrają słabo i są z nich dziadki (gdzieś czytałam). Oczywiście nie grają na żywo "Cupid Come", ale ciężko mieć im za złe, właściwie dobrze, że nie kocham aż tak bardzo "Sometimes", ale wiele osób się rozczaruje, bo tego też nie grają. Ale co by nie zagrali i tak nie będę mogła uwierzyć, że jestem na ich koncercie. Bo wiecie, zobaczenie My Bloody Valentine na żywo było jedną z rzeczy, które musiałam zrobić przed śmiercią, nawet jeżeli brzmi to niezwykle oklepanie. I coś czuję, że nie będę mogła się pozbierać po ich występie. Przeżyjemy bardzo piękną rzecz. Już nie mogę się doczekać. (Natalia)
Japandroids
Wszystko, co mogłam powiedzieć o Kanadyjczykach, zawarłam w relacji ich koncertu w warszawskiej Hydrozagadce. Co mam powtarzać? Dwóch genialnych muzyków wkłada tyle energii i serca w to, co robią, że grzechem byłoby niepójście na ich występ. Jeśli ktoś twierdzi, że garage rock umarł, po zobaczeniu tego duetu powinien zmienić zdanie. Ich utwory to mieszanka zadziorności, energii, pasji, czyli tego, czym się charakteryzuje rock’n’roll. Pamiętajcie również, że przygoda Briana Kinga oraz Davida Prowse może skończyć się lada chwila, więc nie zmarnujcie okazji, bo drugich takich Japandroids już nie usłyszycie. (Miz)
Autre Ne Veut
Właśnie dzięki takim wyborom Off Festival góruje nad pozostałymi (choć również świetnymi) lineupami krajowych festów. Sylwetka Arthur Ashin jest niezwykle barwna. Udaje mu się w bardzo interesujący sposób cementować współczesne, bardzo organiczne r’n’b z estetyką lo-fi, zupełnie niepasującą do roli kompana. A jednak Ashin tworzy świetne rzeczy, nie popadając przy tym w autoparodię, pseudointelektualną brawurę czy zmutowaną, niesmaczną papkę. Na jego koncie jak na razie dwa krążki: self titled z 2009 roku i wydany całkiem niedawno „Anxiety”. Ten pierwszy był próbą dekonstrukcji budowli wzniesionych z klocków firmowanych znakiem r’n’b, drugi zaś był nieco odważniejszą próbą, czymś w rodzaju nieźle zagmatwanego popowego labiryntu, z którego czasem ciężko wyjść. Jak widać nic nie jest tu zbyt oczywiste i proste, ale to właśnie jest siłą Autre Ne Veut. Koncert powinien porwać. (Tomek)
Fucked Up
Patrząc na foty czy na filmiki z koncertów bandu mogę powiedzieć jedno – będzie GRUBO. Teraz chciałem zapodać wywód o mocy i energii zespołu, o tym jak wyciskają punkową esencję i grzmocąbez opamiętania, ale wystarczy spojrzeć na nazwę kapeli i już w sumie wszystko jasne. Zakładam że podczas ich występu wyleje się rzeka krwi a ludzie odniosą nierzadko ciężkie obrażenia ciała. A tak w ogóle – czy, za przeproszeniem, znacie jakieś ich płyty? Jeśli tak, to spoko, koniec tematu, rozchodzimy się każdy w swoją stronę i luz. Ale jeśli nie, to pragnę zaznaczyć, że najlepiej wymiatał jednak ich drugi krążek, eksperymentujący z hardcore-punkową formułą „The Chemistry Of Common Life”, choć owe dzieło jest najmniej epickim przedsięwzięciem w dorobku zespołu (debiut „Hidden World” to ponad 70 minut punkowego łojenia, a album numer trzy, „David Comes To Life”, to prawie 80 minutowa rock-opera!). Opener ma Queens Of The Stone Age, a podobny klimat (może niezbyt podobny, ale jednak punkty styczne są) zapewni katowickiemu festiwalowi Fucked Up. Mówię wam – będzie GRUBO. (Tomek)
Fatima Al Qadiri
Miałam przyjemność być kiedyś na Fatimie, ale wybaczcie, bo mało co pamiętam. Pamiętam żyrandole w Hotelu Forum i że trochę się bujałam, ale nie wiem, jak długo, a potem sobie poszłam. Trochę ciężko mi się więc odnieść. Cóż, tak było na Unsoundzie. A jak będzie na Offie? Jak pozbieram się po My Bloody Valentine, to pewnie szykuje się fajna wiksa, ale zważając na porę - występ tej elektronicznej artystki zamyka cały festiwal - wydaje mi się, że tańczyć będziemy, owszem, ale na leżąco. Zawsze coś. Może tym razem po występie Fatimy będę w stanie się określić, bo teraz to wiecie, "no, nic nie pamiętam, ale chyba było fajnie, no bo czemu miałoby nie być?". (Natalia)
Cass McCombs
Różne rzeczy czytam w reckach poświęconych muzyce tego typa. Recenzenci referują go do Van Morrisona, Leonarda Cohena, lirycznego Becka, Neila Younga, Elliiotta Smitha czy Boba Dylana. Pewnie mają rację. Ja dorzuciłbym od siebie jeszcze Marka Kozelka, Kurta Vile czy Billa Callahana. Wiecie o co chodzi. Gości układa ciche, spokojniutkie folkowo-country’owe pioseneczki nieźle nadające się na nocne przesiadywanie i obserwowanie gwiazd pod gołym niebem. W głowie najbardziej utkwił mi album „Wit’s End”, chociaż Cass ma na swoim koncie naprawdę sporo krążków. Co do występów na żywo – myślę, że spokojnie może zagrać… spokojnie. Ja wiem, że koncert rządzi się swoimi prawami i często jest głośniej, agresywniej i dynamiczniej niż na płycie, ale Cass na luzie mógłby zaprezentować swoje poetyckie impresje w takiej formie, którą znamy z płyt. Ja nie mówię, żeby się chłopak krygował i czasem nie zapodał ostrzejszego riffu. Nie. Po prostu nie musi sięgać po terapię wstrząsową, żeby porwać tłumy. Ciekawe jak to się wszystko rozwiąże. (Tomek)
Veronica Falls
Jakoś późno ten koncert. Co jakiś czas jestem zmuszana do słuchania tego zespołu, bo żyję w otoczeniu osoby, którą ich występ szczególnie cieszy. Takie indie plum plum, ale ponoć doceniane - mnie to nie chwyta, ale chętnie przejdę się zobaczyć ich na żywo. Najwyżej do końca życia będę żałować, że nie ogarnęłam Veronica Falls w czas i zamiast się jarać, pozostawałam niewzruszona na ich, mimo wszystko, uroczą muzykę. (Natalia)
Zagrają również: Thee Oh Sees, Mykki Blanco, Fire!, Goat, John Talabot, We Draw A, Gówno, Tres.B, Molesta gra Skandal, Babadag, Rebeka, Super Girls & Romantic Boys, Peter J. Birch & the River Boat Band, Ampacity, How How, Sam Amidon, John Grant.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz