
Drugi album tego songwritera można stylistycznie podzielić na dwie części. W pierwszej Keaton zabiera nas w podróż po spokojnych, akustycznych balladach, w których najważniejszą rolę odgrywa jego delikatny głos, wyśpiewujący coraz to piękniejsze wersy. Moim faworytem jest fragment z „You”- If you must die sweetheart, die knowing your life was my life's best part. Muzyka Hensona, mimo że spokojna nie może być nazwana nudną. Ma on niesamowitą zdolność do wypełniania przestrzeni emocjami, dlatego nawet z prostym akompaniamentem na gitarze brzmi to zjawiskowo. Wśród tych utworów najjaśniej lśnią singlowe „Lying To You” i wspomniane wyżej „You”. Pomostem między częściami jest utwór „Don't Swim”, które z początku usypia naszą czujność ciepłymi dźwiękami, a następnie atakuje kaskadą gitarowych akordów. Idąc za ciosem otrzymujemy piosenkę „Kronos”, która jest zdecydowanie najbardziej zaskakującym fragmentem płyty. Ciężkie gitary, wyraźna perkusja, która w spokojniejszych utworach jest praktycznie nieużywana i pełen wyrzutów tekst. To wszystko składa się na bardzo mocny kawałek. Keaton zrywa na moment z wizerunkiem melancholijnego pieśniarza i prezentuje się niczym rasowy rockmen. Kolejne utwory to dynamiczne „Beekeeper” z chwytliwym refrenem, oraz „Sweetheart, What Have You Done To Us” z dodającymi odrobinę szlachetnego patosu instrumentami dętymi. Na koniec przychodzi totalne uspokojenie i rozluźnienie wraz z utworem „In The Morning”.
Keaton Henson to artysta wszechstronny i świadomy tego co robi. Nieważne czy komponuje czy rysuje - wyraźnie widać, że wie co robi i co chce przekazać światu. Pierwszym albumem „Dear...” ustawił sobie bardzo wysoką poprzeczkę, lecz „Birthdays” spełnia wszystkie oczekiwania. Jedyne co nam pozostaje to czekać na jego kolejne dzieła.
Michał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz