Mam bardzo dużo ulubionych zespołów. Cieszę się, gdy wydają nowe single i nowe płyty. Myślę, że może kiedyś zobaczę je na żywo. Słucham ich w domu lub jadąc autobusem i uśmiecham się, kiedy słyszę, że ktoś o nich mówi, lub jakiś muzyczny portal o nich pisze. Jednak z tej grupy ulubionych zespołów, jest tylko kilka takich, które działają na mnie w pewien specyficzny sposób. Które mnie inspirują, które sprawiają, że słuchając ich dzieł naprawdę mam gęsią skórkę albo łzy w oczach. To są grupy, które w pewnym sensie są częścią mnie, do których mam zupełnie emocjonalny stosunek, chociaż pewnie nie wszyscy tak mają i nie wszyscy zrozumieją. Myślę jednak, że każda osoba kochająca muzykę, odczuwa to "coś" w podobny sposób, co ja. Jednym z takich zespołów z mojej najściślejszej czołówki (a mogłabym je policzyć na palcach u jednej ręki) są The Strokes. Ile godzin poświęconych na ich słuchaniu! Ile godzin poświęconych na czytanie wywiadów! Dlatego, gdy zobaczyłam, że wydali nowy singiel... Poniżej zamieszczę dość spontaniczny kolaż, swoistą relację wszystkich moich odczuć, towarzyszących mi podczas przesłuchiwania "One Way Trigger".
Okeeej, no więc siadam wygodnie, oto wielka chwila, wyczuwam moją nową ulubioną piosenkę. Jestem taka szczęśliwa! Szczęśliwa, szczęśliwa, szczęśliwa. I uwaga, puszczam... Zaczyna się trochę upiornie. Takie Italie disco. Rany, co to? Jezu, kto to śpiewa?! Julian? Takim niby-falsetem? Hahahahaha. Julian Casablancas śpiewa falsetem. Hahahahaha. Gościu od zabójczego "Juicebox" śpiewa falsetem, na tle jakiś tandetnych synthów. Dobra, wiedziałam, że utwór może być utrzymany w klimacie ostatniej płyty "Angles", ale trzeba przyznać, że "Angles" miało swoje dobre momenty! Było niezłym szokiem, po tym, do czego The Strokes przyzwyczaili nas wcześniej, ale wciąż miało kilka chwytliwych fragmentów, jak na przykład "Taken For A Fool" albo "Under Cover Of Darkness". A teraz muzyka prawie jak z Super Mario Bros i niewiadomo nawet, czy to Casablancas. Czekam, aż się wydrze w refrenie i powiem "och, tak to on!".
Nic takiego się nie dzieje.
Chłopaki, to już przestało być zabawne. No hej, błagam. O, skromny pre-chorus przynajmniej wpada w ucho (You ask me to stay / But there's a milion reasons to leave). Ale refren jest straszny, wręcz koszmarny. Wreszcie jest solo! Uwielbiam wasze solówki! A potem Julian przestaje wyć i zaczyna śpiewać swoim dobrze znanym, mrukliwym głosem (uff). Jednak falsetto spodobało mu się chyba za bardzo i chwilę później znowu wspina się na wyżyny swojej skali.
Nie widzi, że mnie zabija.
Parafrazując tytuł pierwszej płyty - Is This It? Naprawdę? Na to stać twórców takich pereł jak "Take It or Leave It" albo "You Only Live Once" (czy też ślicznego demo tego utworu "I'll Try Anything Once")?. Zapomnieli o "Last Nite", "Heart in a Cage", "New York City Cops" i "Reptilia"?
Może zniszczyły mnie oczekiwania, sentyment do grupy i to uwielbienie. Całe pokłady uwielbienia. Ogromnie cieszę się, że w tym roku mają wydać nowy album, ale zdecydowanie wolę, kiedy grają rocka! Więcej gitar, więcej hałasu, więcej duszy. Chciałabym znowu słuchać The Strokes i widzieć gęsią skórkę na moich rękach. Puszczać ich kawałki najgłośniej jak się da i wykrzykiwać refreny z Julianem. Nie rozumiem, dlaczego zespół będący pionierem muzyki indie rockowej, nagle skręcił w stronę electro-popu. Przecież to nie tak, że zapomnieli, jak się pisze dobre kawałki. W 2011 Casablancas nagrał utwór "I Like the Night" do reklamy perfum. Ledwie trzydzieści sekund, całość miała się ukazać później, a jednocześnie te trzydzieści sekund miażdżyło cały jego wcześniej wydany solowy album. Więc to nie jest tak, że nie pamiętają, że zapomnieli. No więc nie chcą? Fakt, po części mogę zgodzić się z tą częścią fanów The Strokes, która broni ich, mówiąc, że dorośli, że ich muzyka musiała wyewoluować. Ale "One Way Trigger" jest pozbawione dobrego smaku i rozczarowujące.
Nie wiem, co mogę dodać. Smutek. Będę czekała na nową płytę. Oby prezentowała lepszy poziom niż najnowszy kawałek.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz