
Pętla się zaciska, mamy końcówkę stycznia i znowu trzeba zacząć ściemniać, że muzyka ma się dobrze i tak dalej. Kilka ciekawych i godnych uwagi płyt już się pojawiło i coś trzeba z nimi zrobić. Choćby taki krążek A$AP Rocky’ego. Nie wyrobił się ziom w poprzednim roku, wolał jeszcze trochę podłubać przy całości, pewnie do końca walczył o featuringi i inne tego typu bzdury. No ale jest wreszcie pełnoprawny debiut LongLiveA$AP, no i teraz pytanie zasadnicze: czy w 2013 roku hegemonia hip-hopu i czarnej muzyki będzie nadal trwać (w zeszłym roku działo się tak przede wszystkim za sprawą Franka Ocean’a i Kendricka Lamara), czy jednak świat „nie pójdzie tą drogą” i zechcę odpocząć od rapsów?
Stawiam dużą kasę na to, że A$AP jest za opcją numer jeden, a jakże. Gość się napocił, namęczył i napracował i to wcale nie na darmo przecież. I jestem nawet skłonny się z nim zgodzić, i to nawet po usłyszeniu dwóch singli. Ba, nawet jego wcześniejszy mixtape LiveLoveA$AP (zawsze mylą mi się te tytuły, przyznam, że musiałem spojrzeć w Internet, żeby nie skusić) pokazywał, że rośnie nam całkiem mocny zawodnik w rap-grze. Zresztą ostatnio wielu tak zaczyna, choćby wspomniani Frank i Kendrck, a jest jeszcze Tyler i Joey Bada$$. Ale wracając do tych dwóch tracków: „Goldie”, pociągnięty na beacie Hit-Boya, wyjętym jakby z jakieś czeskiej bajki z lat 80-tych, w połączeniu z kozackim nawijkami i z dość zabawnym w sumie refrenem, jak najbardziej trafia w punkt. Ale tytułowy utwór to dopiero mocna rzecz. A$AP nawija pod paranoiczny, trochę chory podkład, aż w pewnym momencie zaczyna nucić: „Who said you can’t live forever lied / Of course, I’m living forever I’ll”. Po usłyszeniu tego pomyślałem sobie: „o fajnie, Bradford Cox na featuringu, tego się nie spodziewałem”. Ale nic z tych rzeczy, to po prostu raper wszedł w jego skórę. Oczywiście zaraz potem znowu pojawią się wcześniejszy beat i nastrój grozy powraca. Wariatkowo oraz eteryczna balladowość w jednym kawałku? Czemu nie, dla mnie taka korelacja to całkiem niezły „horror szoł”.
A to dopiero dwa pierwsze utwory na płycie. Musicie wiedzieć, że na LongLiveA$AP jest jeszcze tyle atrakcji, że głowa mała. Są dwa kawałki wysmażone przez Clamsa Cassino. Impresja „LVL” to kwintesencja jego stylu — umiejętnie zapętlone, minimalistyczne obłoki, z mocnymi werblami, na których z powodzeniem śmiga A$AP. No i ta wokalna koda rzeczywiście piękna. Drugi podkład Clamsa, „Hell” z gościnnym udziałem Santigold jest już mniej klimatyczny, ale i również na propsie. Z kolei w „Fuckin’ Problems” mamy całą plejadę zawodników rap światka: jest 2 Chainz, Drake i Kendrick, którego wywołuję już trzeci raz. Po takiej gościnie spodziewałem się czegoś grubego, a dostałem tylko parę niezłych linijek na niezłym beacie. No i jeszcze muszę wspomnieć o „Wild For The Night” wyprodukowanym przez, ha, Skrillexa. No serio, sprawdźcie se w książeczce. Spodziewałem się chały i w ogóle, ale tragedii nie ma, lekko dubowy vibe, zestawiony z niekoniecznie tandetnym syntezatorowym motywem może nie powala, ale jest ok. Pezet na pewno się jara.
Tak więc mało jest kiepskich tracków jeśli w ogóle. „1 Train” z kolejnym desantem raperów (m.in. Joey Bada$$, Big K.R.I.T., czy Charlie Brown) na klasycznym bicie od Hit-Boya przecież świetny, banger w duchu future-r’n’b „Fashion Killa”, w którym palce maczali The-Dream i Tricky Steawart też spoko, nawet wyjęty z konsolety Danger Mouse’a, trochę dołujący „Phoenix” (przy okazji, nowy album francuskiej kapelki Phoenix, czyli Bankrupt, ukazuje się ponoć w kwietniu, będzie się działo) wydaje się bardzo udanym kawałkiem. Wszystko to świadczy o mocy i sile LongLiveA$AP. Jasne, to może nie jest ten kaliber co Take Care Drake’a czy g.o.o.d. kid, m.A.A.d. city, ech, Kendricka, i teksty u Rocky’ego nie odgrywają jakiejś wielkiej roli (owszem, fajnie sobie je poczytać, ale rozkminy typu „life’s a bitch”, powracanie do dzieciństwa czy rymowanie o problemach z dziewuchami tudzież policją czy dragami to żadne nowum, po prostu muszą się pojawić), jednak A$AP nagrał świetnego longplaya. Obyśmy tylko o nim nie zapomnieli, gdy nadejdzie czas podsumować, ale na razie pieprzyć to, bo przecież mamy dopiero końcówkę stycznia, i na razie skupiamy się na ściemnianiu o tym, że wciąż nagrywa się jeszcze dobrą muzykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz