Czy naprawdę powinnam komukolwiek przedstawiać ten new waveowy projekt, który miał już okazję nas odwiedzić i dać naprawdę dobre show? Wiemy, że tym razem zespół Georga Lewis Jr. przyjechał, by promować swoje najnowsze wydawnictwo – „Confess“. Z kwestii formalnej to chyba wszystko. Muzyk balował już w Katowicach, zatem sprawdźmy tym razem, jak było w Centralnym Basenie Artystycznym.

Koncert opóźnił się o jakieś 10 minut, ale to nie pozbawiło zgromadzonych entuzjazmu. Przeciwnie, zespół został przywitany gromkim aplauzem. Utwór „Golden Light“ dobrze rozpoczął występ, któremu Lewis nadał bardziej rockowe brzmienie. Tak naprawdę oba albumy zaprezentowane na żywo są o wiele radośniejsze i żywsze, gdyż grupa urozmaica je wyraźniejszymi dźwiękami perkusji, basu oraz, oczywiście, gitary elektrycznej.
Dziwnym trafem początek show nie należał do najlepszych. Jasne, „You Call Me On“, „Five Seconds“ czy „When We’re Dancing“ zagrano poprawnie, ale dopiero „Run My Heart“ pozwoliło mi poczuć, że jestem na koncercie. George spisał się jako wokalista i dopiero wtedy porwał tłum. Dalej już było tylko lepiej. Świetnie dobrano set piosenkami z „Forget“ i „Confess“.
Publiczność nie zapełniła Klubu Basen, ale nikomu to nie przeszkadzało. Amerykanin czuł pozytywną energię płynącą z tańczących. Długo nie musiał zachęcać do skakania, ponieważ takie „I Can’t Wait“ załatwiło całą sprawę.
Nie obeszło się bez publicznych zwierzeń. Wokalista wspomniał o nielubieniu wódki i bez skutku próbował namówić jednego z ochroniarzy na dopicie reszty butelki Wyborowej. „Na szczęście“ na ratunek przyszedł jeden z fanów. To on jedym łykiem skończył napój. Zgromadzeni zaśpiewali również „Sto lat“ jednemu z technicznych na prośbę grupy. Całość wyszła naprawdę przyjemnie. Lewis wspomniał również o wyborach oraz o wszystko analizującej niemieckiej publice, która nie jest tak żywa jak ta polska. Trzeba przyznać, że artysta ma świetny kontakt z fanami, co uczyniło wieczór jeszcze lepszym.

Na bisie zagrał jedynie „Tyrant Destroyed“, a szkoda, bo pozostawiło to pewien niedosyt. Grano prawie półtorej godziny. Dało się słyszeć wiele niedociągnięć przykładowo w „Castles In The Snow“, ale twórca projektu pokazał, że ma do siebie prawdziwy dystans i ta pozytywna energia stanowiła klucz do udanego koncertu. Było nie rewelacyjnie, ale bardzo dobrze. Ludzie poszli poskakać oraz rozluźnić, a Twin Shadow im to zapewniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz