Trochę czasu już minęło od premiery najnowszego longplaya Ariela i jego świty, ale jednak warto napisać parę zdań o tej płytce i to warto z kilku powodów. Jednym z nich może być koncert, który odbył się parę dni temu w Warszawie. Ale głównym powodem jest chyba próba odpowiedzi na pytanie, czy Ariel po prostu się nie skończył. Wiadomo, że po odejściu od lo-fi’owego grania zespół wydał ceniony i chwalony tu i tam album, który podzielił słuchaczy na obóz przed Before Today i od Before Today. I spoko, nie każdego przekonuje perkusja generowana przez paszczę, a w dodatku zatopiona w lo-fi’owym sosie (zresztą jak pozostałe instrumenty i wokale). Ci, którzy nie uznali „nowego” Pinka za swojego zioma też się nie dziwię, w końcu teraz Haunted Graffiti grają zwykłe melodyjne, pop-rockowe kawałki. Ale czy oby na pewno?Z optyki niedzielnego słuchacza może to tak wyglądać. Jednak gdyby zagłębić się nieco w Mature Themes, taki pogląd może ulec pewnej zmianie. Chodzi mi tu o niepowtarzalny styl tej załogi. Nieważne, czy są to piosenki nagrywane na magnetofonie gdzieś w piwnicy czy są to wymuskane w studio kawałki o wypolerowanej produkcji. Tutaj największą rolę odgrywa songwriting. Dlatego też po tylu znakomitych krążkach w lo-fi’owej estetyce, Ariel nagrywa kolejne, może już nie tak znakomite jak The Doldrums czy Warn Copy, świetne płyty.
W wielu miejscach można spotkać się z opinią, że Mature Themes jest płytą słabszą od poprzedniczki. Ja natomiast mam odwrotnie, bardziej podoba mi się tegoroczny album. Jasne, Before Todaybył równie świetny, miał kilka „hitów” (hehe) takich jak „Round And Round”, „Bright Lit Blue Sky”, „Beverly Kills” czy „Can’t Here My Eyes”, i ogólnie bardzo mocną tracklistę (niektóre album-tracki przewyższały potencjalne single). Ale po jakimś czasie nie chciało mi się już zapuszczać tych traków, wolałem sobie wrócić do starszych, mniej znanych płyt. Tymczasem najnowsza pozycja chyba nie znudzi mi się tak szybko. Nie chodzi tu o jakieś nowości czy coś, brzmienie nadal odsyła do klimatów retro (pisząc „nadal” mam na myśli kontynuację soundu wytyczonego w erze 4AD). Sekret tkwi w kompozycjach. Świetnie się uzupełniających, pełnych i przede wszystkim zapadających w pamięć.
To co, kilka highightów? Ok, proszę bardzo. Piękny tytułowy tune nieśmiało mruga do „Little Lies” Fleetwood Mac. Aż chce się zanucić, gdy słyszy się ten instrumentalny motyw z chorusa. A skoro jesteśmy przy Fleetwood Mac, to z kolei „In My Dreams” to odpowiednik „Everywhere”. Tu zdecydowanie zachwycają partie lekkiej gitary i również nośny refren. „Early Birds Of Babylon” jedzie na nowofalowym drivie’ie (basy!), „Symphony Of The Nymph” to historia jak z nieco kiczowatej dyskoteki, i tak właśnie to brzmi (so 80s). Najlepszy w całym zestawie „Live It Up” poraża progresjami klawiszowych akordów i piętrową niemal budową. Można wcisnąć „repet” i mieć spokojne sumienie, że nie marnuje się czasu. A na samym końcu skrywają się dwa nieco smętniejsze kawałki: „Nostrdmaus & Me” i „Baby”. W tym pierwszym kobiece szepty, dźwięki syren i wody tworzą odrealniony klimat (niemal Robert Wyatt circa Rock Bottom się wkrada, choć to nie jest jeszcze ten poziom of course). Można się rozmarzyć słuchając tego wychillowanego ambientowo-astralnego pejzażu. Tak powinien brzmieć kawałek Flaming Lips z udziałem Erykhi Badu na ich ostatnim albumie-kompilacji. Natomiast closer „Baby”, choć to tylko zgrabny cover, to jednak miło słucha się tego osnutego mgłą quasi-bluesowego jamu (przy okazji warto wspomnieć, że na wokalu pomyka tu Dam-Funk). A takie utwory jak choćby zappowski „Kinski Assassin” czy obezwładniający „Schnitzel Boogie”, zabawowy „Pink Slime” i pozostałe też dają radę.
„And In the end” trzeba przyznać, że Mature Themes pretenduje do jednej z najlepszych płyt roku, nie ma co do tego dyskusji. Czy to album roku? Zdecydowanie nie, bo nie miażdży totalnie. Mimo to Ariel i jego Haunted Graffiti wychodzą obronną ręką ze wszystkich opresji i nagrywają kolejny świetny album w swojej zacnej dyskografii. Zatem pozostaje nam cieszyć się wypełnioną po brzegi mocnymi kawałkami płytą i czekać na kolejne dokonania tej dziwacznej załogi, bo follow-up MT powinien również wymiatać.
Tomek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz