
O dziwo to właśnie ich piosenek słuchałam najczęściej po zakończeniu festiwalu. Zaczęłam odkrywać „xx“ na nowo. Ponownie stworzyło niezapomniany klimat, za który w głównej mierze ceni się ową formację. „Coexist“ jest kolejnym potwierdzeniem tego, że Brytyjczycy nieprzypadkowo zaszli tak daleko.
Niby schemat ten sam – spokojne utwory z chwytliwą gitarą w tle, którym towarzyszą wokale Romy Croft i Olivera Sima. Wszystko dobrane do chwytliwych beatów Jamiego Smitha. Co więcej wciąż mamy do czynienia z bezpośrednim zwrotem do nieznanego przez nas adresata. Próżno doszukiwać się w „Coexist“ nawiązań do innych zespołów. The xx na przestrzeni lat wypracowali swój własny styl, a inspiracją są... oni sami. Nie oznacza to wcale tego, że ich nowe wydanie stanowi kopię poprzedniego. Beaty Jamiego Smitha stały się równie ważnym elementem, co efekty basowo-gitarowe. W „Swept Away“, „Try“, „Reunion“ czy już wcześniej opublikowanym „Chained“ można dostrzec wyraźny wpływ muzyki klubowej, o której wcześniej muzycy wspominali.
Tak jak na poprzedniej płycie i w tej panuje minimalizm. Nie ma żadnych zapychaczy, a całość trwa zalednie 40 minut. To jednak wystarczy, by móc wczuć się w sytuację podmiotu lirycznego. Czy można w „Missing“ obojętnie reagować na słowa Sima: „My heart is beating“, gdy w tle przewija się loop przypominający bicie serca? Samo otwierające „Angels“ jest tak delikatne, że zaczynamy utożsamiać się z uczuciami zakochanej Croft. Tekst jest równie banalny, co melodia, ale właśnie prostota wyznań wokalistów silnie oddziałuje na słuchacza. Trudno wyciągnąć stąd najlepszy moment, bo „Coexist“ się chłonie w całości. Jednakże mnie szczególnie tknęły: „Fiction“ oraz „Sunset“. Tak, jest smutno, ale nie zaprzeczycie, że prawdziwie.
W czasach, gdy zespoły prześcigają się w coraz to dziwniejszych/bardziej przekombinowanych dźwiękach, the xx pozostają sobą i dzielą się tym, co im w duszy gra. Wyraźny sukces formacji pokazuje tylko, że nie potrzeba wiele, by mieć ogromny wpływ na słuchaczy. W każdym z nas drzemie dusza indywidualisty potrzebującego od czasu do czasu posiedzieć w ciemnym pokoju, zdala od szarej codzienności. Tak prosta, acz wyjątkowo czarująca muzyka tworzy niezwykłą atmosferę, w której możemy wreszcie poczuć się swobodnie. Jesienią „Coexist“ będzie gościło w moim odtwarzaczu często. Jest mi dzięki niemu jakoś... lżej. Warto posłuchać i wrócić do wrażeń sprzed trzech lat.
Miz
Fenomen The xx to zjawisko na swój sposób wyjątkowe i trochę niezrozumiałe. Przecież kto by pomyślał, że ta grupka młodych ludzi, śpiewających swoje smutne piosenki może wywoływać tak wielkie emocje. A jednak. Rok 2009 należał do nich. Ich imienny debiut spotkał się z gorącym przyjęciem zarówno wśród krytyków i słuchaczy, a zespołowi dał szansę objechania świata wzdłuż i w szerz podczas tras koncertowych. Lecz na czym ten fenomen właściwie polega? Bogate aranżacje? Nie, wręcz przeciwnie. The xx zasypują nas piosenkami bardzo minimalistycznymi, w których cisza spełnia równoważną rolę co dźwięki. Chwytliwe melodie? Owszem, pojawiają się, lecz to nie one są najważniejsze. Siłę londyńskiego kwartetu stanowi specyficzna atmosfera, powstająca między członkami zespołu, a szczególnie parą wokalistów. Bardzo intymna, pełna szczerych wyznań i przejmującej melancholii.
Pierwsza zapowiedź albumu, demo utworu „Open Eyes” zaniepokoiła mnie, ponieważ nagranie było po prostu nudne. Moje wątpliwości co do Coexist rozwiał pierwszy oficjalny utwór z albumu, piękna balladka „Angels”, a następnie dynamiczne „Chained”. Swoją drugą płytą The xx nie silą sie na rewolucje, lecz chyba nikt tego od nich nie oczekiwał. Nagrali swoistą kontynuację debiutu, lecz nie można im zarzucić autoplagiatu. Wynoszą oni swój melancholijny pop na nowy poziom, nadając mu jeszcze głębi. Udaje im się to dzięki jeszcze mocniejszemu pójściu w minimalizm. W aranżacjach pozostały tylko dźwięki, które są na prawdę potrzebne, co pozwala lepiej wybrzmieć wokalom. Na tym polu również poczynili postępy. Szczególnie słychać to w przypadku Olivera Sima, który częściej porzuca swój melodyjny szept na rzecz odważniejszego śpiewania jak w dramatycznym „Missing”. Brytyjczycy zapowiadali, że drugi album będzie zainspirowany muzyką klubową, i owszem taneczne momenty się pojawiają. Pełnym blaskiem świeci w nich Jamie Smith, który nareszcie ma odpowiednie dla siebie pole do popisu. Oczywiście jest to dyskoteka raczej spokojna i refleksyjna, lecz mimowolnego bujania się w rytm muzyki podczas słuchania nie sposób powstrzymać.
Coexist to chyba najbardziej oczekiwany album tego roku, dlatego też wymagania wobec niego są wysokie. Według mnie spełnili je w pełni, lecz nie wszyscy są tego samego zdania. Album zbiera skrajne recenzje, nie można jednak zaprzeczyć temu, że płyta wywołuje emocje. Czy właśnie to nie jest w muzyce najważniejsze?
Michał
Smutni londyńczycy z The xx wracają z nowym longplayem. I co? I grają dokładnie to samo co na debiucie. A że akurat średnio mnie przekonują te intymne, szkieletowe kawałki, przy których można rozmyślać o źle tego świata, pić czerwone wino i płakać do poduszki. Jednak nie mogę powiedzieć, że Coexist to zwykła dziecinada podszyta tanią egzaltacją, bo to niezła, mocno minimalistyczna płyta, której największą wadą jest to, że jest po prostu nudna i zupełnie niepotrzebna. Miało być klubowo i elektronicznie, a tymczasem wieje nudą. No i jeszcze jedno: jaki sens ma słuchanie jeszcze słabszych piosenek od tych, które znalazły się na pierwszej płycie? Jak kogoś kręci taka estetyka, to nie wiem, niech sobie zapuści jakiś Spirit Of Eden czy coś.
Tomek
"Coexist". W tym albumie tak łatwo znaleźć odbicie samego siebie. Te wszystkie emocje, mówią na nie ponoć "miłość", nie powinnam jej znać, mam siedemnaście lat. To dlatego xx odnieśli tak wielki sukces, to dlatego czekano na tę płytę z tak wielką niecierpliwością, bo w każdym z wersów możemy odnaleźć siebie. Swoje wątpliwości, rozterki, uczucia, jakie towarzyszą nam, gdy nie wiemy, co ze sobą począć. Gdy wciąż kochamy, nie będąc kochanym już przez nikogo. Gdy walczymy, żeby jednak być. I gdy się poddajemy.
Te piosenki, rozpisane na dwa głosy i trzy dźwięki w każdej z nich, w dużej mierze odbierają nadzieję. Nie pytajcie mnie, jak czułam się pierwszy raz odsłuchując "Sunset". The xx dokonali czegoś, wydawałoby się, niemożliwego: chwytając się wyświechtanego tematu, opierając go na swoim własnym, unikalnym stylu, stworzyli nową jakość. To nie jest łatwa muzyka, choć teoretycznie powinna być. Lecz czy płyta oparta właściwie na... braku dźwięku może być przystępna dla wszystkich? Z drugiej strony, do bitu "Tides" czy "Swept Away" można się nieźle poruszać. "Coexist" istnieje w pewnym oderwaniu od rzeczywistości. Mało jest tak minimalistycznych, a jednocześnie dających do myślenia płyt. I choć wiem, że nie jest to album genialny, dotyka takich rejonów we mnie, że nie mogę odmówić mu pochwał. I, wiecie, jest jeden optymistyczny odcień tej płyty: gdy zarówno chłopak, jak i dziewczyna śpiewają wokale jednocześnie. Tylko to powoduje, że w połączeniu z własnymi uczuciami, uczucia, którymi obdarzają nas xx nie przytłaczają nas do końca.
"Coexist". Do słuchania podczas deszczu, gdy nie widać łez, i podczas nocy, w których nie masz się do kogo zwrócić.
Natalia
Drogi Tomku!
OdpowiedzUsuńJak dobrze że nie raczę się czerwonym winem, bo to by co najmniej groziło alkoholizmem. ostatnio jakoś tak w ogóle dużo rozmyślam(pewnie przez te ciągłe interpretacje melancholijnych, panicznie i straszliwie smutnych wierszy Norwida na polskim,oraz świadomością zbliżającej się zimy).
A poza tym, to cudowny pomysł z tą poczwórną recenzją. Każdy ma inny punkt widzenia i nie myśli schematami. Czytając to, mam wrażenie jakoby każdy prezentował ewidentnie różny punkt widzenia. Czyli,dla kogoś z zewnątrz jasne jest, że o indywidualnych emocjach nie można powiedzieć,że ktoś myśli źle:)
W pełni mnie przekonaliście do tej płyty, jakkolwiek paradoksalna by ona nie była.
Może to szaleństwo, ale z miejsca ruszam w muzyczną podróż, aby się z nimi zapoznać.
oj, oj! jednego zdania tu być nie powinno("Czytając to, mam wrażenie jakoby każdy prezentował ewidentnie różny punkt widzenia. ")
OdpowiedzUsuńE.
skoro skierowane do mnie, to odpowiadam
OdpowiedzUsuńwiesz, np. branie kąpieli grozi co najmniej utonięciem; wszystko jest dla ludzi :) no i fajne, że Ci się podoba
Pozdrawiam
t.