Berlin Festival – część II [08.09.12]

Po ścisku zapewnionym przez fanów The Killers oraz transport do Club Xberg myślałam, że niemiecka impreza nie mogłaby mnie jeszcze bardziej zmęczyć. Okazało się to jedynie początkiem jeszcze większej zabawy. Jakiej? Zapraszam do lektury.

Podobnie jak w piątek, drugi dzień festiwalu rozpoczęłam występem na Mainstage. Pogoda tym razem nie dopisywała, gdyż w jednej chwili spadł taki deszcz, że publiczność wolała przeczekać pod dachem niż posłuchać muzyki pod sceną. O godzinie 15:00 zaczęli grać Plan B, ale nie, nie chodzi mi o projekt Bena Drew. Pod tą nazwą kryje się rockowa formacja z Niemiec założona w 1984 roku. Koncert należał do przeciętnych. Jednym z momentów, który utknął mi w pamięci, były dzieci trzymające flagi z tekstem refrenu, więc każdy mógł dołączyć do śpiewania i tyle.

Pół godziny po skończonym show na deski wszedł również rodzimy Cro przypisujący sobie gatunek „raop“ (chyba nie muszę pisać czego połączeniem jest owy wyraz). O dziwo frekwencja publiczności była jedną z większych podczas całego Berlin Festival. Carlo Waibel pomimo obecności zespołu, skupiał na sobie całą uwagę. Próbował na różne sposoby zabawiać zgromadzonych, którzy świetnie znali tekst. Całość przypomniała mi występy zespołu Tworzywo Sztuczne. Bez zachwytu, ale fajnie się kręciło bluzami z kilkoma tysiącami ludzi. Bonus w postaci rapowanej wersji „Banquet“ Bloc Party też zaliczam do pozytywnych wrażeń.

Następni w kolejce do sceny głównej ustawili się nominowani w tym roku do nagrody Mercury Prize – Django Django. Liczba ludzi nie wyglądała już tak imponująco, jak u poprzedniego wykonawcy, co mnie mocno zaskoczyło. Z tak dobrym debiutem nie mogłam się doczekać, co Brytyjczycy zaprezentują. Ukazało nam się czterech muzyków ubranych w niemal identyczne koszulki. Ich debiut o wiele lepiej brzmi na żywo dzięki bardziej wyraźnemu brzmieniu gitary elektrycznej. Od „Introduction“ przez „Hail Bop“ zahaczając o „Firewater“ oraz „Default“ aż na „Wor“ kończąc. Jedynie brak „Zumm Zumm“ mnie zawiódł, biorąc pod uwagę nie tak bogaty dorobek kwartetu z Edynburgu. Świetnie, że chłopcy eksperymentują na scenie, choć zabrakło energii, która idealnie pasuje do utworów granych przez Django Django. To ostatni, lecz znaczący mankament koncertu. Może z czasem zdobędą doświadczenie i będą tak bawić publiczność, jak to robią na swoim krążku.

Kolejny cel: Hangar 5 Stage, gdzie już I Heart Sharks na dobre rozruszali koncertowiczów. Wiele powiedzieć nie mogę, ale widziałam, że wszyscy bawili się wyśmienicie i nie chcieli, by grupa schodziła ze sceny. Załapałam się również na wspólne kucanie ze skokiem. Z tego, co widziałam, to przyjemnością wybiorę się na tę angielsko-niemiecką formację w przyszłości.

Zostałam, by posłuchać WhoMadeWho – duńskiego trio znanego ze świetnych występów na żywo. Wiedziałam, że będzie co najmniej dobrze, patrząc na spory entuzjazm ze strony niemieckich fanów. Za każdym razem gdy Tomas Hoffding wchodził ustawiać sprzęt, kilka rzędów reagowało dużym entuzjazmem. Co się stało, kiedy nadeszła godzina grania? Szaleństwo! Trzech elegancko ubranych mężczyzn wzięli się za swój instrument, dając takiego ognia, że nawet przy dużo spokojniejszych kawałkach wszyscy wariowali. Tańczyliśmy według ruchów świateł w rytm dyktowany przez wokalistę. Było „TV Friend“, „Space For Rent“ no i oczywiście ostatnie hity – „The Sun“ oraz „Inside World“ (w tym ciągłe podśpiewywanie „It’s not a problem...“). Ciekawa umiejętność Tomasa Barforda w postaci grania na gitarze przy pomocy kieliszka także bawiła festiwalowiczów. Zespół chętnie do nas schodził, dołączając do zabawy oraz pozwalając fanom rozpinać swoje koszule. Zagrane na bisie zmysłowe „Satisfaction“ autorstwa Benny Benassi genialnie skończyło imprezę. To był jeden z mocniejszych akcentów tegorocznej edycji Berlin Festival, ale nie oszukujmy się – do tego przyczyniła się w dużym stopniu publika. Mam nadzieję, że wiecie o grudniowym koncercie tejże grupy u nas. Jeśli chcecie dobrze spędzić ten chłodny miesiąc, nie może was na nich zabraknąć! Dalej nie wierzycie? Spytajcie jednego z niemieckich ochroniarzy, który wskoczył za barierkę i dołączył do skakania, czy się dobrze bawił.


Tym razem nie odpuściłam i wreszcie miałam okazję zobaczyć Friendly Fires. Człowiek się nawet nie spostrzegł, a tu na scenę wybiegło trio wraz z resztą zespołu. Wtedy dotarło do mnie, co straciłam na Open’erze – kwintesencję energii i spontaniczności. Brytyjczycy tak roznieśli tę niewielką scenę, przenosząc nas do ciepłych Hawajów. I te ruchy Eda Macfarlane! Tak bujać biodrami potrafi tylko on. Problem z nagłośnieniem zdawał się aż bardzo nie wadzić, bo chłopcy fenomenalnie się spisali na żywo. Setlistę rozłożono równomiernie, zatem na niedobór hitów nie narzekano. Takiego właśnie wariactwa oczekuje się od zespołu z tak żywymi piosenkami. Nic dodać nic ująć – kto widział, ten wie. Kto nie miał okazji, niech prędko zobaczy, jak wygląda prawdziwa zabawa. A słysząc „Live Those Days Tonight“, poczułam, że lato trwa w najlepsze.



Możecie mnie skarcić za to, że zamiast na iamamiwhoami poszłam na Franz Ferdinand. Musicie zrozumieć jedno – po tak dobrym występie na Open’erze nikt nie odmówiłby zobaczenia ich ponownie. Duży plus od początku show – Alex Kapranos pozbył się rozpraszającego wąsa, więc wszyscy mogli skupić się na całym występie. Szkocka grupa jak zwykle w świetnej formie porwała całą masę ludzi. Od „The Dark Of The Matinee“ do końcowego „Outsiders“ było genialnie. Szkoda, że chłopcom dano jedynie godzinę grania, czego skutkiem był brak bisu i przedłużenie „This Fire“ tylko do pięciu minut. Standardowo muzycy grali na jednej perkusji, lecz do publiczności nie zeszli. Tak czy inaczej Franz Ferdinand to pierwsza klasa, a przy każdej możliwej okazji należy ich zobaczyć. Teraz czekamy na nowe wydanie. Jeśli będzie tak dobre, jak ich granie na żywo, nie mamy się o co martwić.



Ostatnim koncertem na terenie portu Berlin-Tempelhof dla mnie okazał się The Soundtrack Of Our Lives. Powód, dla którego się na nich wybrałam był prosty – to jedna z ostatnich możliwości, by zobaczyć tę szwedzką formację na żywo. Nigdy nie słuchałam ich namiętnie, ale warto czasem poskakać do typowych rockowych brzmień nawiązujących do lat sześćdziesiątych. W pierwszym rzędzie znalazło się dwóch wiernych fanów grupy, których członkowie samego TSOOL poznali ze sceny. Nie wiem, czy wszyscy ci, co przyszli byli zmęczeni, czy nie mieli co robić, bo wyrażenie „było drętwo“ to za mało powiedziane. Muzycy natomiast starali się, choć na pierwszy rzut oka dało się dostrzec, że ekscytacja z bycia w zespole już przeszła, stając się codziennością. Jedynie w Martinie Hederos i Fredriku Sandsten czuło się bijącą pasję. Muzycznie – bardzo dobrze. Niestety gdy występ się na dobre rozkręcił, techniczni zza kulis kazali już kończyć, gdyż wykorzystano ustaloną godzinę. Zarówno dla grupy jak i publiczności była to przykra wiadomość. Zakończyli z klasą i za to im jestem wdzięczna.



O zdążeniu na KRSN nie było mowy. Na szczęście z pomocą przybyli Mostly Robot tworzący dość specyficzną kombinację. To projekt stworzony przez szóstkę światowych DJ-ów (w skład wchodzą: Tim Exile, DJ Shiftee, Jamie Lidell, Jeremy Ellis oraz Pfadfinderei) nazywających siebie „boybandem z przyszłości“. Niektórzy twierdzą, że to tylko nic nieznacząca formacja będąca tylko maszynką do zarabiania pieniędzy. Osobiście czułam się znakomicie. Każdy z powyższych producentów jest znany z różnych dziedzin, jeśli chodzi didżejowanie (a o głosie Lidella to już nie wspomnę). Mieszanka tych wszystkich zalet tworzy genialne warunki to bawienia się w klubie. Co z tego, jeśli robią to wyłącznie dla zysku, jeśli ludzie się dobrze bawią? Ja tego kwestionować nie zamierzam.


Nadszedł czas na niemiecki oraz prawdopodobnie najpotężniejszy akcent Club Xberg (a może i całego Berlin Festival). Tak, chodzi mi o Modeselektor. Od szesnastu lat duet pozostaje mistrzem w dziedzinie electro house. „Monkeytown“ na żywo – mistrzostwo. Efekty świetlne robiły ogromne wrażenie. Nie dało się nie tańczyć bez machania rękami we wszystkie strony świata. Muzycy zabawiali publiczność, chętnie dołączając do szalejących festiwalowiczów. Standardowo część ludzi złapała firmowe ręczniki grupy. Pomimo późnej pory nie czuło się zmęczenia tylko... szampan, którym wszyscy zostaliśmy spryskani. Dwa słowa: WIKSA ŻYCIA. Może i mnie ponosi, ale tylko w ten sposób przedstawię choć część tego, co tam się wyprawiało. Justice? Jakie Justice? Tamtej nocy to Modeselektor wymiótł wszystko dookoła!



Po tym, co przeżyliśmy Orlando Higginbottom miał nie lada wyzwanie, by to przebić. Pozytywne wrażenia z Selector Festival wciąż tkwiły w mej pamięci. Niestety nie była to dobra noc dla Totally Enormous Extinct Dinosaurs, gdyż sprzęt odmawiał posłuszeństwa. W rezultacie koncert rozpoczął się prawie pół godziny później, a co za tym idzie, znacząco skrócono listę zagranych utworów. Brytyjczyk wyszedł w połyskującym stroju torreadora, rozpoczynając set od „Panpipes“. Nie zabrakło uroczej Lulu śpiewającej przy „Garden“ oraz dwóch tancerek, tym razem w nieco innych strojach. W pewnych chwilach mikrofon odmawiał posłuszeństwa, co drażniło Orlando, ale bawiącym się zdawało się to nie przeszkadzać. „Trouble“ nie jest albumem roku, ale w warunkach klubowych sprawdza się perfekcyjnie. Było kolorowo i uroczo, ale zabrakło czegoś, co skradło serce festiwalowiczów na Selectorze.



Występem TEED zakończyłam swoją przygodę z Berlin Festival 2012. Wróciłam z obolałymi stopami od tańca, ale bez siniaków. Czemu? Praktycznie ani razu nie czułam napierania innych ludzi. Atmosfera niemieckiej imprezy o wiele różni się od tej Polsce. Tam jest zdecydowanie spokojniej, a z całej ilości występów naliczyłam się tylko dwóch (nieudanych) croud surfingów. Z drugiej strony nagłośnienie w stolicy Niemiec było o wiele lepsze, zatem mam nadzieję, że w przyszłości tutejsza sytuacja poprawi się. Odległość scen stanowiła również dużą zaletę. Nikt nie miał problemów z dostaniem się na dowolny występ i staniem w wygodnym miejscu. Zbytnie trzymanie się planu, co prawda, jest istotnym punktem, ale na tym ucierpieli fani. Przykre, że TSOOL nie dali rady się nagrać na tyle, ile chcieli, a TEED skrócił swój występ. Nie spodziewajcie się spontaniczności na takim festiwalu. Publiczność polska i niemiecka = dwa różne światy. Z pewnością formacje, które nas odwiedzą w przyszłości spotkają się z większym entuzjazmem niż w Berlinie.

Nie mniej jednak niesamowitym przeżyciem było uczestnictwo w tej imprezie. Nie żałuję ani chwili spędzonej na terenie Berlin-Tempelhof czy Club Xberg. Organizacja, zespoły i inne atrakcje sprawdziły się jako świetna całość „imprezy żegnająca lato“. Zastanówcie się za rok, czy by nie wybrać się do Niemiec, by bawić się od rana do wieczora przy dźwiękach najlepszych elektronicznych zespołów. Nie pożałujecie.

Miz

5 komentarzy:

  1. ciekawi mnie, czy Modeselektor gra jeszcze dubstepy na żywo i czy były jakieś nowe kawałki Friendly Fires? :)

    t.

    OdpowiedzUsuń
  2. Koncert przede wszystkim promował "Monkeytown", ale przewinęło się parę dubstepowych kawałków. ;) Jeśli chodzi o FF, to grali jedynie te znane nam utwory z albumów.

    miz

    OdpowiedzUsuń
  3. no to fajnie :) na "Monkeytown" też trochę dubstepu było (choćby mój ulubiony "Berlin" czy kawałek z Thomem Yorkiem). Pytam, bo widziałem kiedyś skład Moderat, który jest totalnie dubstepowy. Szkoda, że FF nie grali nic nowego, bo przydałaby się już trzecia płyta, prawda? :)

    dzięki za odpowiedz

    t.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozumiem. Myślę, że ta dwójka zadowoliła wszystkich repertuarem, w tym mnie. :) Jeśli chodzi o FF to nie dziwmy się - w końcu "Pala" miała premierę dopiero rok temu, więc z nowym materiałem prawdopodobnie trochę poczekamy. Zostały im już dwa koncerty do promowania. Może niedługo wrócą do studia? :)

    miz

    OdpowiedzUsuń
  5. mam nadzieję, że wrócą, ale martwi mnie to, że nie grają nowych kompozycji. no i jeszcze trzeba pamiętać, że między debiutem a "Palą" była prawie trzyletnia przerwa :/ ale chyba lepiej poczekać ten rok i cieszyć się z kolejnego świetnego album FF, niż dostać niedopracowany i nijaki krążek. Chociaż z drugiej strony mogliby wydać nowy album nawet jutro :)

    dzięki za info
    Pozdro

    t.

    OdpowiedzUsuń