Każdego roku Matt Cutler wypuszcza jakieś nowe wydawnictwo. Raz jest to album (Emerald Fantasy Tracks z 2010), a raz jest to epka (Echolocations z 2011 roku). Tym razem dostajemy nowiutki album, na którym Cutler ponownie serwuje nam porcję solidnie przekwaszonego, soczystego post-ravu ze smakowitymi dodatkami w postaci progresywnego techno-popu, a wszystko to podane w łagodnym IDM-owym sosie. Jako przystawkę dostaliśmy singiel "Crystal Caverns 1991", który zapewnił, że poczynione eksplorację Brytyjczyka w kręgu tanecznej elektroniki nie przeterminowały się, lecz nadal są świeże i apetyczne.
Po pierwszym odsłuchu wydawało mi się, że w zmieniającej się jak w kalejdoskopie imprezie, wkradają się elementy zbędne czy nie wnoszące wiele do całości. Poprzednie wydawnictwa cechowały się wypełnieniem treścią aż po brzegi, stąd też pojawiła sie lekka obawa o poziom "Galaxy Garden". Na szczęście o obniżce formy nie ma mowy, bo kolejne odtworzenia pokazały, że Cutler nieco rozszerzył spektrum swojej tanecznej mozaiki. Od totalnie powyginanych break'ów ("The Animal Pattern"), przez rytmiczne pędy okraszone klawiszami ("As A Child", "Raindance") po spokojniejsze fragmenty z domieszką egzotyki ("Lying In The Reeds", "Earth's Lungs"). W dodatku różnorodność tego galaktycznego ogrodu jest na pewno odczuwalna za sprawą Travisa Stewart'a, czyli Machindrum'a, który stał ostatnio się jedną z najważniejszych postaci trzęsącą środowiskiem muzyki elektronicznej. Co ciekawe, Stewart udziela się wokalnie w dwóch trackach (!) i wychodzi to naprawdę dobrze. Ostatni utwór, wychillowany pop "Spirals", sprawdza się w roli closera. Niemała w tym zasługa udzielającej się gościnnie Anneki, której wokal świetnie brzmi w takim zestawie barw.
Matt Cutler po raz kolejny nagrywa zestaw kawałków, który spokojnie można zaliczyć do czołówki poszukującego techno z neonowym zabarwieniem. Na pewno nie zaskakuje jakoś specjalnie tych, którzy znają jego dotychczasowe utwory. Ale taki zarzut właściwie nie ujmuje nic tej barbituralnej mieszance, która z jednej strony zmusza nas do tańca, a z drugiej każe uważnie przyjrzeć się pod mikroskopem całej strukturze. Lone znowu zyskał moje uznanie i wciąż pozostaje dla mnie jednym z ważniejszych graczy w tanecznej elektronice. Myślę, że za jakiś czas znowu się spotkamy z Brytyjskim producentem. To co Matt, może za rok?
Tomek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz