Exitmusic - Passage [2012]

Exitmusic debiutują... po raz drugi. Ich pierwsza płyta "The Decline of the West" została wydana w 2008 roku, ale wówczas grupa składała się tylko z połowy obecnych członków. W 2011 przedstawili się nam już w pełnym składzie całkiem dobrą EP-ką, a teraz wydali swój, można powiedzieć, pierwszy, oficjalny album "Passage".
Historia, którą nam przedstawiają jest bardzo przygnębiająca, momentami jednak zaskakuje nas swoją burzliwością. Z jednej strony otrzymujemy wiele rozmarzonych i sennych kawałków, które mogłyby stanowić dobry soundtrack dla wieczornych przemyśleń i smutnych deszczowych dni. Szczególnie takich w których mamy ochotę zaszyć się w domu z kubkiem herbaty i przez wiele godzin po prostu patrzeć w sufit. Ale Exitmusic nie zostawiają nas samych z smutnym trip-hopem, przygaszonym śpiewem Aleksy i akompaniującym jej klawiszami. Dynamika ich utworów narasta, często zmierzając do lawiny uczuć w refrenie, bądź punktu kulminacyjnego z gitarami i perkusją ukazanymi w pełnej krasie. Na sile przybiera wtedy i wokal Aleksy Palladino. Niski, mocny, trochę chropowaty, nierzadko rozpieszczjący nas delikatnym vibrato. Jestem urzeczona "The City" oraz tytułowym utworem "Passage", w których taki zabieg ze zmianą tempa jest najbardziej słyszalny, a także odczuwalny w postaci ciar na całym ciele. "The Modern Age", bardziej popowy, również prezentuje się świetnie. Aczkolwiek o ile od bardzo miło jest posłuchać sobie czasem takich perełek, tak w dzień powszedni pełna sesja z albumem Exitmusic robi się mało ciekawa i po pewnym czasie raczej mozolna. Do takiego typu muzyki bezapelacyjnie potrzebny jest odpowiedni nastrój i należy wspomnieć, że nie jest to płyta z typu tych, które bez znudzenia można sobie puszczać po dziesięć razy w tygodniu. Dramatyzm i emocjonalność "Passage" szybko robią się przerysowane, magia pryska. Poza tym i tu znajdzie się też kilka strasznych ballad-wypełniaczy, które ma się ochotę zwyczajnie przewinąć. Z tego powodu na dziś dzisiejszy nie dołączam do zbytniego rozpływania się nad ich płytą, a porównaia do Sigur Ros nie uważam za nadto trafione. Trzy-cztery świetne utwory niestety nie tworzą całej płyty.
Może jestem trochę zbyt surowa, ale jakoś nie mogę się skupić i wyzbyć mieszanych uczuć. Jednak zachowam nazwę Exitmusic w pamięci - kiedy złapie mnie odpowiedni klimat na melancholię, albo jesienne smutki, pewnie wtedy będę męczyć całość. 

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz