Graham Coxon - A+E [2012]

Jesteś fanem muzyki grunge'owej i tęsknisz do lat '90? Uwielbiasz brudne, punkowe kawałki? Grasz w garażowej kapeli, bądź takowe cię inspirują? A może, najzwyczajniej w świecie ciekawi cię co porabia teraz Graham Coxon, gitarzysta legendarnego Blur? Dobra wiadomość. Jego nowy, ósmy album "A+E" jest już w sklepach i może ci się spodobać.
Graham to taka ciekawa postać. Wybitny wirtuoz gitary, określany nawet mianem "najlepszego w swojej generacji", swoista ikona Fendera. Jako muzyk i kompozytor stawiany w szeregu obok Noela Gallaghera. Druga, po Damonie Albarnie, osoba odpowiedzialna za sukces zespołu Blur. Człowiek-orkiestra. Gra również na pianinie, saksofonie, perkusji, basie. Śpiewa. O, i wikipedia twierdzi, że zajmuje się także malarstwem. Oprócz niewątpliwego statusu artysty, buntowniczy facet po alkoholowych przejściach, jak na gitarzystę przystało. Przy tym może dziwić fakt, iż "A+E", brzmi bardziej jak album... debiutanta.
Na "The Spinning Top" z 2009 roku Coxon był bardziej wyciszonym blousman'em-folkowcem, z akustykiem jako nieodłącznym atrybutem. Był dojrzały, spokojny. Mógłby pójść na łatwiznę, nagrać podobny album, który znowu zgarnąłby pochlebne recenzje, ale muzyk nieustannie eksperymentuje. Wraca do niegrzecznego wizerunku i potęguje go, nagrywa w technologi lo-fi, przez co brzmi, jak nastolatek, który ze swoją gitarą elektryczną okupuje garaż dziadka i tworzy amatorskie nagrania. Tak chaotycznie w jego wykonaniu nie było jeszcze nigdy...
Chwytliwy riff na początek, czyli energiczne, solidne otwarcie w postaci "Advice". Utwór dobrze obrazuje cały album, ale mnie najbardziej porwało "What Will It Take". Raczej monotonny tekst ("What’ll it take to make you people dance/I don’t know, what’s wrong with me"), ale muzyka (subtelne wariacje na temat elektroniki i popu) robi swoje. Miażdży również "Seven Naked Valleys", jeszcze dotąd nie słyszałam tak melodyjnego połączenia ciężkiego, gitarowego riffu z - uwaga - saksofonem, który pełni tu rolę intrygującego "smaczku". Warto zwrócić też uwagę na "Running for your life" - to z serii tych lżejszych i bardziej zabawnych pozycji na płycie (zagadka za sto punktów - rozszyfruj co Coxon śpiewa w refrenie! głowię się cały czas, ale słyszę wyłacznie "asdkjhjfkhkjhks, running for you lifee"). Nie zawsze jednak garażowe granie wychodzi Grahamowi na dobre - co do "The Truth" mam mieszane uczucia, chociaż jako sposób na wyładowanie emocji i rozdrażnienie sąsiadów z góry, jestem pewna, że sprawdzi się świetnie. "City Hall" jest dość mierne, po prostu muzyka przepływa gdzieś obok ciebie bez żadnych emocji, a "Meet and Drink and Pollinate" to męka i nawet saksofon, który pojawia się tutaj po raz drugi nie ratuje utworu. 
Ale, odpuszczając "City Hall" i "Meet..." cieszy mnie, że Graham Coxon nie spoczywa na laurach, ale próbuje, tworzy coś czego wcześniej nie tworzył. W pewnym, trochę dziwnym sensie debiutancki charakter dodaje "A+E" uroku.
Gdybym już miała porównywać jego twórczość z najnowszej płyty do wcześniejszych dokonań, to na myśl przychodzą mi tylko dwie piosenki "Who the Fuck" oraz "I Wish" - obie z pierwszego albumu. Ewentualnie jeszcze "Bugman" nagrany dawno temu razem z kapelą. Co mogło go inspirować? Może b-sidy Nirvany albo Sex Pistols. 
Przy okazji następnej płyty liczę na więcej gitarowych improwizacji, ale w trochę lżejszym stylu, bo "A+E" nie jest szczególnie łatwe i przystępne do słuchania na co dzień. Coxon brzmi jakby miał ochotę trochę podrażnić słuchacza, co z resztą pasuje do jego osobowości. Jeżeli by tak było - muzyk zamierzonych rezultatów nie osiągnął, gdyż NME padło już na kolana i ja również jestem na tak, ale traktuję płytę bardziej jako ciekawostkę, a nie poważne przedsięwzięcie. Jakby nie było - Graham po prostu nie potrafi tworzyć rzeczy beznadziejnych.

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz