Co ciekawe, album ten brzmieniowo nie ma nic wspólnego z poprzednim projektem. Sam muzyk przyznaje, że pragnie stworzyć brytyjską wersję duetu Timbalanda z Aaliah. Po przesłuchaniu płyty można stwierdzić jedno – nie udało mu się. Wcale to jednak nie oznacza, że zawiódł.
Longplay składa się z dziesięciu spójnych utworów o charakterze synth-popowym. Każda pojedyncza piosenka jest przemyślana i nie bez powodu znalazła w danym miejscu. Delikatne dźwięki syntezatora idealnie współgrają z falsetem muzyka, czego przykładem jest świetne „Compass Points“ czy „Nazca“. Lovett eksperymentuje ze swoim głosem, czasem brzmiąc przy tym wręcz absurdalnie. Na uwagę zasługuje również rytm płyty, składający się głównie z krótkich („New Magnetic North“, „Work“), jak i tych nieco dłuższych dźwięków („Patrol Late Back“). Singlowe „Okinawa Channels“ sprawia, że słuchający mimowolnie zaczyna podśpiewywać urocze „Ooh ooh oooh“. Krążek przypomina mieszankę „Last Exit“ Junior Boys i „Nights Out“ Metronomy (co raczej już nie powinno dziwić).
„NZCA/LINES“ brzmi jak podróż w kosmos w połączeniu z prostym, lecz romantycznym tekstem („I don't regret keeping you here/I love the way you lie for me” ~ „Compass Points”). Utwory otwierające longplay sprawiają, że bezwiednie poruszamy się w rytm bitu, natomiast te kończące przenoszą w nas inny, piękniejszy świat. Płyta jest lekka i pozostawia na naszych twarzach uśmiech.
Lovett chciał swoim albumem namieszać w tym (ponoć ostatnim) roku. Plan ten nie do końca się powiódł. Co prawda, nie jest to album skłaniający do refleksji, nie wzbudza większych emocji ani też prawdopodobnie nie spowoduje, że po kilku przesłuchaniach prędko do niego wrócimy. Jednak z całą pewnością ów debiut zasługuje na uwagę i umili nam czas oczekiwania do wiosny.
Miz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz