Nie lubię pisać o tegorocznych premierach. Jakoś wolę odkrywać przed wami płyty, które wyszły już jakiś czas temu, lecz nadal jest o nich cicho, mimo że są naprawdę dobre.
Taką płytą jest "Gravity the Seducer". Mimo iż Brian Eno nazwał ich “najlepszymi w angielskiej muzyce pop”, w Polsce są praktycznie nieznani z imienia – często się słyszy ich piosenki w radiowej Trójce, ale jakby pytać przechodniów o Ladytron, chyba żaden z nich nie odpowie, że słyszał o takim zespole.
Ladytron to zespół stworzony przez dwie kobiety i dwóch zniewieściałych mężczyzn (bo jaki prawdziwy facet pozwoliłby na nazwanie zespołu KobiecyTron?) i tworzą coś wymykającemu się klasyfikacji – elektronika która wychodzi spod ich rąk nie jest czymś w stylu Guetty czy Buurena do typowej dyskoteki, ni to wręcz punkowe dźwięki Crystal Castles, ani nie new rave od Klaxons. Coś znacznie spokojniejszego, idealnego do słuchania w deszczowe dni. Elektroniczna wersja The xx. Niektórzy określają twórczość Ladytron jako dream pop – moim zdaniem to lekko nie ten kierunek, synthpop znowu też nie pasuje – dlatego wypadało by stworzyć dla nich kompletnie nowy gatunek, tak jak dla praktycznie samego Muse i ich kopii powstał new prog.
Sama okładka nie wyróżnia się niczym szczególnym – zwykły nadmorski krajobraz z drogą, zdającą się nie kończyć. Tak samo ma się nigdy nie kończyć nasza przygoda z płytą.
Longplay otwiera "White Elephant" – piosenka dosyć monotonna, oparta na właściwie jednym, wysokim bicie i drugim, znacznie niższym. Twórcy dorzucili nam jedynie instrumenty smyczkowe i perkusję ledwo słyszalną w tle, jednak nadającą całkiem skutecznie rytm. No i wokal, jakby kosmiczny. Mimo to ten utwór pokazuje całe mistrzostwo Ladytron – mimo tej monotonii, mimo względnej nudy (nie ma tu takiej energii jak u Friendly Fires, że od razu muzyka porywa ciało do tańca) wszystko układa się w całość i słucha się tego przyjemnie! A to dopiero pierwsza piosenka z płyty. Do takiej ramy utworu (dwa-trzy bity, bez wielkich wirtuozerii) pasuje więcej piosenek: dosyć radosne "Mirage", dreampopowe "Ninety Degrees", tajemnicze "White Gold", mocno elektroniczne i ciężkie "Altitude Blues" czy typowo popowe "Melting Ice" z przeciekawym przejściem. Psychodeliczne Moon Palace również pasuje do stylu Ladytron, jednak jest tam dużo więcej różnych instrumentów, jest wyraźniej zarysowana zmiana nastroju, muzycy użyli dźwięków przypominających wycie duchów.
Z tego wyłamują się dwa utwory: pierwszy z nich, "Ritual", to całkiem miła wędrówka: zaczyna się od w miarę powolnego, spokojnego, lekko przerażającego bitu; następnie dochodzą do tego kolejne instrumenty wraz z upiornymi wokalami, ot, elektroniczny dom strachu. Jest tu jednak dużo więcej zmian rytmu (szczególnie w późniejszej części) dlatego wyłączyłem go z tej „monotonnej” części płyty.
Na koniec zostaje największa perełka – "Ace of Hz". Żeby nie być gołosłownym – ten utwór podoba się nawet mojej rodzicielce, nie uznającej innej muzyki od klasycznej. Wszystko jest wręcz identyczne, jak w każdym innym utworze Ladytron, ale jednocześnie jak piękne! Począwszy od standardowego powolnego wstępu, okraszonego wyrazistą perkusją, kosmicznymi wokalami, poprzez zwiększanie napięcia tempem, efektami i perkusją do momentu apogeum – klawiszowym solo, którego nie powstydziłby się Nikołaj Rimsky-Korsakow. Nawet, jeżeli nie lubisz elektroniki – przegorąco polecam ten kawałek.
Z mojej recenzji wynika, że płyta powinna być poprawną, nudną, nieciekawą, że niedziwnym jest to, że zaginęła w natłoku innych, lepszych. Jednak troszkę wyżej przemyciłem zdanie o magii Ladytron – o sprawianiu, że pozornie nudne piosenki stają się świetnymi! Nie na darmo rzucone było porównanie do The xx – za wyjątkiem Crystalized i Islands tam również nie ma jakiś hitów, ale cała płyta stanowi świetną całość do przesłuchania w domu (tu pozwolę sobie przemycić osobistą dygresję – dlatego uważam, że to błąd by The xx występowało na tak wielkim festiwalu, jakim jest Open’er), w drodze do szkoły/pracy czy podczas uprawiania sportu (sprawdzone, "Gravity the Seducer" było dosyć ważną częścią w moich biegowych treningach). Ci, którzy już znali Ladytron też się mogą zdziwić najnowszym dziełem kwartetu – jest ona wolniejsza i pozbawiona takiej ilości basu. Każdemu, kto chce odpocząć od wymagającej muzyki, a chce się cieszyć jej prostotą i pięknem – polecam najnowszą płytę Ladytron.
Kogucik
Pedał jesteś.
OdpowiedzUsuńCześć, zgadzam się z Tobą co do wątpliwej orientacji Kogucika :)Znam go osobiście :)
UsuńPedał jesteś. [+2]
UsuńDON ROSA BYŁ LEPSZĄ STRONĄ.
OdpowiedzUsuńCHUJNIA
OdpowiedzUsuńNie chcę wam tutaj robić cenzury, ale chcę napisać, że nie pochwalam takich komentarzy i powstrzymajcie się.
OdpowiedzUsuń- Natalia.
Ok, przepraszam. To wszystko wina Kogucika. KAZAŁ MI.
OdpowiedzUsuń