Debiut zespołu, zatytułowany "Colour It On", nie zwiastował wiele dobrego. Przeciętne, indie rockowe piosenki, brzmiące jak bardziej alternatywne The Kooks. Druga płyta The Maccabees, "Wall of Arms", to już inna bajka. Jest na niej jedenaście utworów, z czego każdy znakomity. Chwytliwe melodie, monumentalność i histeria a la Arcade Fire. To właśnie progres jakiego Brytyjczycy dokonali między dwoma płytami sprawił, że moje nastawienie do "Given To The Wild" było tak pozytywne.
Podczas pierwszego słuchania miałem ochotę wyłączyć odtwarzacz i nie wracać więcej do tej muzyki. Nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Ani to dobre, ani to złe. Przy kolejnych podejściach zacząłem odkrywać ciekawe momenty albumu, na przykład singlowy "Pelican". Wesoła piosenka, która zabiera nas na sawannę, gdzie tańczymy pośród kolorowego ptactwa. Okazuje się, że "Given To The Wild" wcale nie jest złą płytą i znajduje się na niej kilka bardzo dobrych utworów, jak oparty na prostym pianinie i ciężkiej gitarze "Ayla", liryczny "Forever I've Known", "Go" w stylu drugiej płyty, czy pełne niepokoju "Unknown". Nieźle wypadają także psychodeliczne końcówki w "Child" i "Slowly One". Obok dobrych piosenek na albumie znajdują się także mdłe wypełniacze, jak zbyt długi i monotonny "Glimmer" lub kończący "Given Up at Midnight".
Należy docenić dojrzałość oraz chęć odkrywania nowych rejonów przez Brytyjczyków. Trzeciej płycie brakuje jednak chwytliwości "Wall Of Arms". Nie ma na niej utworów, które z impetem wdarłyby się do twojej świadomości i na długo w niej pozostały.
The Maccabees mają teraz swoje pięć minut. Płyta dobrze się sprzedaje i zdobywa pozytywne recenzje w najważniejszych muzycznych serwisach. Czy tak będzie brzmiał rok 2012? Na pewno spotkamy się z Anglikami przy okazji końcoworocznych podsumowań.
Michał Strój
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz