Lana Del Rey to najgłośniejsze nazwisko ostatnich miesięcy. Z impetem wdarła się do świadomości słuchaczy kawałkiem "Video Games". O tej piosence nie trzeba chyba nic pisać, ponieważ każdy ją już słyszał. Utwór w jednej chwili stał się wielkim hitem - leciał średnio raz na pół godziny w BBC Radio 1, znalazł się w telewizyjnych reklamach, ale co najważniejsze królował w internecie. To właśnie tam Lana znalazła fanów i tam też zdobyła pokaźną grupę hejterów. Antyfani czepiali się jej o wszystko. O usta wyglądające na chirurgicznie poprawiane, o tatę milionera i o płytę wydaną jako Lizzy Grant, o której nikt nawet nie słyszał. Zarzucają jej także brak autentyczności i bycie nastawionym na zysk produktem komercyjnym. Jedno jest pewne, Lana Del Rey wzbudza emocje i właśnie to czyni "Born to Die" najbardziej pożądaną płytą roku 2012.
Bałem się tego albumu. Pokazywane przed premierą utwory wywoływały we mnie różne emocje. Pokochałem "Video Games", udało mi się polubić "Blue Jeans" i "Born to Die", do którego nakręcono trochę kiczowaty, ale na pewno bardzo ładny teledysk. Natomiast wypuszczone później "Off to the Races" czy demo "This Is What Makes Us Girl"s sprawiły, że zacząłem się niepokoić o jakość tej płyty. Po przesłuchaniu całego materiału ma się wrażenie, że to bardzo spójna płyta. Każdy utwór został umieszczony z jakiegoś powodu. Nie ma na nim niepotrzebnych wypełniaczy. W tekstach Lana porusza tematy, które najbardziej mogą interesować młodą, amerykańską gwiazdę, mianowicie: miłość, chłopaki, imprezy, alkohol, buty, ubrania i pieniądze. Moim ulubionym utworem jest "Milion Dolar Man"- piosenka ze zwrotkami w klimacie filmów o Bondzie i piękną melodią w refrenie. Warto też zwrócić uwagę na bardzo chwytliwe "Summertime Sadness" i "National Anthem". "Dark Paradise" to piosenka pod tytułem ”Uwaga ludzie, ja umiem śpiewać”. Liczne ozdobniki i irytujące teksty o śmierci, typu „I wish I was dead” sprawiają, że to jeden z gorszych utworów na płycie. Słabo na tle reszty wypada też "Radio", i chociaż sposób w jaki Lana śpiewa „ Like a fucking dream” jest uroczy, to całość jest trochę przesłodzona i miałka. Album zamyka wspomniane wcześniej "This Is What Makes Us Girls", które w wersji finalnej brzmi bardzo dobrze.
Lana Del Rey musi się postarać by nie zostać tak zwaną „one-hit wonder”, ponieważ "Born to Die", chociaż bardzo przebojowe, nie zawiera drugiego wymiatacza na miarę "Video Games". Nie oznacza to oczywiście, że to zła płyta. Wręcz przeciwnie, zapowiada się na najlepszą płytę popową tego roku. O Lizzie Grant jest teraz bardzo głośno. Codziennie pojawiają się dziesiątki artykułów na jej temat, liczby odtworzeń na youtube wciąż rosną, a album na pewno dobrze się sprzeda. Korzystając z tego hajpu latem Lana wyda ponownie swój „zaginiony album”, tłumacząc to tym, że jest z niego dumna i chciałaby się nim podzielić z fanami, lecz z góry widać, że to działania czysto komercyjne. Nadchodzą ciężkie czasy dla antyfanów Lany, ponieważ teraz będzie jej w mediach jeszcze więcej i nie zanosi się na to by ten szum ustał.
Michał
również bałam się o tę płytę, właśnie przesłuchałam całą i się nie zawiodłam. jest magiczna. troche w stylu retro, dużo o śmierci i miłości, odrobina kiczu, bunt, wyzywająca Lana - tak ją odbieram. całość wspaniała. a najlepszy utwór - dla mnie "Carmen".
OdpowiedzUsuńA we mnie na razie nie wzbudziła większych emocji. Ot, wszystko ładnie, ale nie powala. Może dopiero odkryję w niej to "coś". A może nigdy do niej nie wrócę. Chociaż "Dark Paradise" akurat mi się podoba. ;3
OdpowiedzUsuńdla mnie właśnie najpiękniejsze jest "radio" :)
OdpowiedzUsuńnowa świeża płyta,wnosząca odrobinę fantazji i magii...
ostro-gorzko. Bez tandety. Morze absurdu.
Liz;d
Na płytę czekałam już od miesiąca. A gdy przyszło co do czego to przypomniałam sobie 2 dni po premierze. Przesłuchałam całą płytę i jestem miło zaskoczona. Magiczny głos Lany, oprawa muzyczna, sprawia, że słuchanie albumu staje się przyjemnością. Nie potrafiłabym wybrac jednej piosenki, która podobała mi się najbardziej. Wszystkie mają w sobie coś takiego, że chce się tylko wciskać 'replay'. Troche obawiałam się także 'Thss is what makes us girls'. Pierwsza wersja była troche komercyjna i przesłodzona natomiast ta na płycie jest bardziej stonowana i w klimacie całego krążka.
OdpowiedzUsuń