Apparatjik to dziwny zespół – ciężko go określić. Składa się on z czterech szeroko uznanych na scenie światowej muzyków – wokalisty i gitarzysty prowadzącego Jonasa Bjerre z duńskiego Mew, gitarzysty rytmicznego i klawiszowca Magne Furuholmena z norweskiego A-ha, basisty Guya Berrymana z brytyjskiego Coldplay oraz producenta odpowiadającego za brzmienie i image zespołu – Martina Terefe. Terefe dodatkowo jest perkusistą kwartetu. Zespół początkowo powstał by nagrać piosenkę na charytatywny album Songs for Survival. Współpraca jednak tak się muzykom spodobała, że nagrali więcej piosenek – wydanych właśnie na tym LP.
Pewnie kilkoro z was zada sobie pytanie – co do $*#* znaczy apparatjik?. Słowo to jest niderlandzką wersją rosyjskiego słowa аппара́тчик (apparatchiki) i oznacza ono agenta partii lub rządu który ma jakąkolwiek odpowiedzialność nad zwierzchnikami za działanie systemu. Teraz często określa się tym słowem ludzi który przeszkadzają w działaniu organu władzy – ot, jakie życie jest przewrotne.
Mimo że chciałbym przejść już do tego co najważniejsze, czyli muzyki tworzonej przez ekstrawagancki kwartet, nie da się ominąć swoistej aury dookoła niej, tworzonej przez wiele składowych, poczynając od okładki do samego zachowania muzyków. Na stronie Apparatjik nie znajdziemy czystej angielszczyzny – prawie wszystkie słowa mają wtrącenia słowiańskie albo nordyckie, ew. całkowite zniekształcenia słów, np.: „If you wantings to…”, sam język jest dosyć podniosły (przypomina właśnie PRL-owskie przemowy polityków. Takie back to 60’).
Koniec o otoczce. Zostaje muzyka. Sama płyta nie należy do długich – longplay trwa ok. 42 min. W tekstach przewija się polityka (i to wielokrotnie). Widoczna jest również inspiracja fizyką – rzuca się to na pierwszy rzut oka przy okładce, gdzie mamy schemat możliwych wymiarów rzeczywistości. "We Are Here" czyli tytuł płyty znajduje się w kratce z trzema wymiarami przestrzennymi i jednym czasu – w tym którym żyjemy. Sprytna gra, która wiele razy będzie się powtarzała.
Zaczynamy – płyta zaczyna się ciężkimi elektronicznymi brzmieniami, przypominającymi grunge’owy rock, jednak tuż potem pojawiają się łagodne, wręcz anielskie wciąż elektroniczne dźwięki. Cały motyw powtarza się kilkakrotnie, aż do włączenia się delikatnego głosu Bjerre. Taka przeplatanka delikatnych dźwięków z ciężkimi trwa przez cały "Deatbeat" – wręcz protestu politycznego, swoistą ironią na coraz śmielsze zabieranie nam podstawowego prawa do wolności (jak to pasuje do teraźniejszych przepychanek o SOPA, ACTA i PIPA!) "Datascroller" to lata .80 – 8-bitowe dźwięki, szybki, niepewny wokal oraz elektroniczna perkusja – to wszystko na swój sposób buduje nastrój nieszczęśliwej miłości zniszczonej przez wojnę. Mimo wszystko każdy może podłożyć swoją historię do tego utworu. "Snow Crystals" to doskonały przykład całkowitej abstrakcji, która przeplata się przez twórczość Apparatjik – jednostajna, wręcz mechaniczna perkusja, wyrazisty bas, dalsze elektroniczne brzmienia przypominające trance, tworzące mimo to całość, którą słucha się z przyjemnością – ot, odmóżdżacz, którego w jakimkolwiek radiu pełno. Jednak tekst już taki radosny nie jest – mimo 3 wersów, powtarzających się przez cały utwór nie jest optymistyczny, jakby wynikało z muzyki – dla kogoś, kto nie umie sobie tego wyobrazić, doskonałym przykładem będzie znane, oklepane i rozchwytywane w mediach "Pumped Up Kicks" amerykańskiego trio Foster The People – chłopaki opowiedzieli historię rozkapryszonego chłopaka, który dla rzeczy zabił ojca, wszystko z wesołym indie. Szkoda, że ¾ ludzi jarających się (nie powiem że nie!) radosnym bitem nie wie o czym jest piosenka – tru story, badanie przeprowadzone przeze mnie w jednym z opolskich liceów na niezbyt reprezentatywnej grupie uczniów. "Snow Crystals" kończy się organowo-chóralną przyśpiewką, totalnie niepasującą do klimatu całej płyty. Anyway, kolejna piosenka – kolejna zmiana klimatu – kolejna piosenka o miłości. "Supersonic Sound" wzorem "Datascroller" to mnóstwo elektroniki przypominającej (znowu!) 8-bitowe melodie z Amigi czy Pegasusa z dodatkiem organów. Nie sposób jednak ominąć tutaj nietuzinkowego wokalu Duńczyka – zarówno w Apparatjik jak i w Mew wykazuje się najwyższą klasą. "Arrow and Bow" to kolejna piosenka z podtekstem moralno-romantycznym, rozpoczynająca się jednak przemową Magne o teorii splątania cząstek – nawiązuje tym do związków, że tak samo jak te cząstki, związki raz rozpoczęte (zawiązane) powinny być do końca jednością. Ten utwór jednak odróżnia się od wcześniejszych szybkością – jest wyraźnie żywszy, a swoim falsetem popisuje się Bjerre. In a Quiet Corner to smutna ballada o odrzuceniu, oparta jedynie na przesterowanym śpiewie i pojedynczych dźwiękach gitary wzbogaconych od czasu do czasu pianinem, a w tle słychać instrumenty dęte. Następny utwór brzmi totalnie inaczej – jest się wręcz przytłumionym wszechobecnym basem, oprócz niego znowu jest jedynie wokal oraz pojedyncze dźwięki keyboardu – widać całkowity minimalizm w Josie. Dopiero w przejściach mamy odpoczynek od basu. Pod koniec utworu jest wyraźny wzrost znaczenia keyboardu, koniec z minimalizmem, słychać lepiej inne instrumenty. "Antlers" pod względem muzycznym będzie chyba jednym z najbardziej złożonych utworów – na pierwszy plan wychodzi schematyczna perkusja, wreszcie wyraźnie słychać gitary i jest znacznie mniej brzmienia typowo elektronicznego. Mimo to, tekst znowu jest ograniczony do czterech wersów, którym każdy może nadać swoje znaczenie – przypomina to trochę muzykę Bloc Party, którą uwielbia Berryman. "Electric Eye" rozpoczyna się przygrywką na pianinie z nutą gitary, potem dźwięki przeobrażają się w keyboardowe „fale” oraz ostrzejsze riffy gitarowe. Wokal Bjerre jest tu najniższy na całej płycie. Z czasem keyboard znowu przejmuje kontrolę nad brzmieniem – wyłania się z tła i stanowi równorzędnego partnera dla gitary. Gdy utwór się kończy, znowu ostre brzmienia przeistaczają się w wysokie, delikatne dźwięki gitary, które są urozmaicone abstrakcyjnymi głosami. W "Look Kids" wreszcie wybija się perkusja – nadal silnie elektroniczna, ale ciągle przypominająca prawdziwą, akustyczną. Ten utwór pokazuje również, że przeciwieństwa mogą brzmieć naprawdę dobrze – w poprzedniej piosence perkusja nie występowała prawie wcale, wokal był niski, a gitarowych brzmień było (patrząc przez pryzmat całości) całkiem sporo. Tu jest odwrotnie. Końcowy utwór to znowu całkowicie coś innego - najwięcej jest tu czystego pianina, najmniej elektroniki.
Ta płyta to całkiem ciekawa odskocznia od tego czym bombardują nas radio i telewizja – będzie to również świetna uczta dla każdego fana elektroniki i muzyki synthpopowej – o ile tylko weźmie pod uwagę to, że nie jest to synthpop z lat, gdzie na dyskotekach się tylko tańczyło. Składa się na nią mnóstwo przeciwieństw, od prostych, kilkuwersowych tekstów do całkiem rozbudowanych poematów, od prostego języka zakochanych, do skomplikowanych fizycznych nawiązań.
Kogucik
Podoba się Koguciku <3
OdpowiedzUsuńŚwietny zespół. Świetna płyta.
Naprawdę. :)