Inc. - no world [2013]

Przyznaję się bez bicia ­­­– ta recka powinna pojawić się już w lutym. Powinna, ale się nie pojawiła. Ba, w marcu też nie. Dopiero w kwietniu, ale są ku temu powody. Na usta od razu ciśnie się pytanie: jakie? Otóż moim żelaznym listem i linią obrony jest fakt, że duet Inc., czyli bracia Andrew i Daniel Aged, pojawią się dokładnie dwunastego dnia kwietnia w naszym pięknym, rozbudzonym przez wiosenne promyki słońca, kraju. Dobre alibi? Jeśli tak, to czytajcie dalej.
Ok, o co chodzi, co to za afera? W końcu Archive przyjeżdżają do nas praktycznie co roku (tym razem będą na Selectorze, co moim zdanie wygląda co najmniej *osobliwie*) i nikt nie robi z tego powodu wielkiego halo. Otóż Inc. nie jest bandem pokroju Archive. W naszym kraju mało kto kojarzy tych dwóch utalentowanych muzyków. To raz, drugą rzeczą jest to, że ci goście wywodzą się raczej z niszowego środowiska, stąd też naprawdę dużym zaskoczeniem było ogłoszenie ich gigu w Polsce i to w zaledwie dwa miesiące po wydaniu debiutanckiego no world. Tame Impala, którzy są zdecydowanie bardziej znani od Inc., przyjadą do nas promować drugi album, a nie debiut. To tylko przykład, ale jednak pokazuje pewną sytuację dotyczącą koncertów w kraju nad Wisłą, ale wyraźnie widać, że sytuacja się poprawiła. Ale wracając do tematu, tak naprawdę nie napisałem jeszcze czemu warto wybrać się na koncert braci Aged. Wreszcie i na to przychodzi czas.
Kto śledził poczynania tej dwójki wie, że kiedyś nazywali się Teen Inc. i grali kawałki przesiąknięte prince’owskimi wibracjami, nierzadko zahaczającymi o estetykę Ariela Pinka. Po drodze do debiutu, już jako Inc., wydali jeszcze króciutką epkę 3 w podobnym klimacie. Powoli zaczął się krystalizować styl młodych muzyków, jednak dopiero dwa single, wypuszczone jeszcze w poprzednim roku pokazały oblicze duetu. Z retro konwencji ich styl ewoluował w zanurzone w delikatnej mgiełce, niesamowicie intymne, oszczędne i poetyckie jamy, poruszające się w klimatach r’n’b, neo-soulu i art-popu. Oba single: „This Place” i „5 Days”, odznaczały się doskonałością formy i niesamowitym ładunkiem emocjonalnym. I ten schemat został przeniesiony na no world. Porażających momentów jest dużo, weźmy choćby mesmeryczny „Careful”, który czaruje swoim niezwykle ludzkim tętnem, „Black Wings” przechadzający się po smutnych i niepokojących krainach, i tak wytwarza naturalne ciepło, modlitewny „Angel” z każdym razem wzrusza mocniej. No i sprawdźcie co z was zostanie po finale „Desert Rose (War Prayer)” ­­– transcendencja się wkrada.
Nie ma innej możliwości – no world to jeden z najpiękniejszych albumów tego roku, a nawet dekady. Trzeba chyba nie mieć serca, żeby nie poczuć ciepła i dobra tych dźwięków. A najlepszym wyjściem będzie sprawdzenie jak ten materiał brzmi na żywo. Więc jeśli macie taką możliwość, wpadajcie na koncert Inc., to będzie niezapomniane wydarzenie. Musi być.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz