Nick Cave And The Bad Seeds - Push The Sky Away [2013]

Nie zgodzę się z twierdzeniem, że Push The Sky Away to album mroczny. Wycofany, oszczędny, minimalistyczny, melancholijny – ok, to już bardziej do mnie przemawia. Ale tak naprawdę dostajemy kolejny album w stylu Nicka Cave’a, i nie ma się co spierać o takie detale. Po prostu gość na przestrzeni wielu lat stworzył swoją muzyczną filozofię, która przemawia przez niego za każdym, gdy tylko zaczyna nagrywać. I za to szacun – nawet jeśli nie jest się fanem, to jak najbardziej się należy.
Czemu zwracam na to uwagę? Bo muszę przyznać, że sam nie jestem wyznawcą czy wielkim miłośnikiem twórczości Australijczyka. Jasne, lubię kilka jego płyt (osobiście najwyżej cenię The Good Son, ale w latach osiemdziesiątych też wyszły niezłe krążki), ale Nick Cave nigdy nie należał to artystów, którzy stawali się moimi muzycznymi mentorami. Ale gdy wychodzi kolejna płyta sygnowana jego nazwiskiem i nazwą Bad Seeds,  zawszę sprawdzam co u nich słychać. Tym razem również rzuciłem uchem i muszę przyznać, że nie tylko nie ma powodów do wstydu, ale i wszystko jest w najlepszym porządku.
Ale zanim napiszę co myślę o Push The Sky Away, jeszcze parę słów o aurze płyty. Nie spodziewajcie się brudnego tudzież agresywnego oblicza Cave’a – tym razem wyobraźcie go sobie takiego jak na zdjęciach: ubranego w elegancki garnitur, uczesanego, ogolonego i w schludnych butach. Kompozycje są spokojne, stonowane, oparte o klasyczne instrumentarium i delikatną elektronikę. Mało tu gitar i hałaśliwych dźwięków. I przyznam się, że takiego Cave’a lubię – skupionego, lirycznego, wytwornego. Może trochę idealizuję, ale już opener płyty „We No Who U R” ustawia całą akcję. Nie zważając na resztę, muzyk spokojnie kroczy przed siebie. Buduje wokół trochę niepokojący nastrój, który zmienia się na wysokości pięknej i wzniosłej kompozycji „Jubilee Street” (jak to w przypadku Cave’a bywa, trzeba wsłuchać się w teksty, bo choć zwykle nie przywiązuje to tego tak ogromnej wagi, to tu po prostu trzeba). Kolejny „Mermaids” również porusza się w podobnym klimacie, potem to trochę ulega zmianie, ale wszystko jest tu stabilne i do końca nie ma żadnych wpadek. A to już coś znaczy, prawda?
Płytę zamyka zamglona, tytułowa impresja, bardzo dobrze konkludująca całość – muzykom chyba trochę znudziły się gitary i postanowili uderzyć w nieco łagodniejsze struny. I ja się cieszę, bo wprawdzie już niedługo (miejmy nadzieje) wiosna, to wydaje mi się, że jeszcze do Push The Sky Away w tym roku wrócę, i to nie raz, bo to naprawdę udany krążek. Miło, że wróciłeś Nick.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz