
Powiedzcie, ile znacie zespołów, które pełnymi garściami czerpią równocześnie z elementów alternatywnego rocka, folku, elektroniki, muzyki etnicznej czy hip-hopu i pozostają oryginalni? No właśnie, niewiele. Jednak ci młodzi Brytyjczycy znaleźli na to swój sposób, i trzeba przyznać, że brzmi to niesamowicie. Oczywiście, nie jest to album, który kocha się od pierwszego odsłuchu. Wręcz przeciwnie. Z początku czynnikiem, który irytuje najbardziej jest wokal. Joe Newman ma dość specyficzny głos, który nie każdemu przypadnie do gustu i czasami używa dziwnej maniery. Można jednak przyzwyczaić się do jego sposobu śpiewania, a nawet czerpać z niego przyjemność. "An Awesome Wave" to płyta, którą trzeba poznać, dlatego pisze o niej teraz, a nie w maju, gdy była wydana. Każde kolejne odtworzenie zwraca uwagę na inny element lub piosenkę. Właśnie to jest największym atutem muzyki Alt-J, jest nieoczywista. Nazwa grupy pochodzi od skrótu klawiaturowego w komputerach apple służącego do pisania greckiego znaku ∆(delta), co w języku fizyki oznacza zmianę. Do moich ulubionych utworów należą singlowe „Breezeblocks”, skłaniające się w stronę indie folku „Something Good”, osadzone w mocnej elektronice „Fitzpleasure”, czy pełne orientalnych motywów „Taro”. Nie można zapomnieć o zaśpiewanym a capella „(Interlude 1)” czy chwytliwym „Matilda”. Teksty grupy są trudne w odbiorze, ponieważ napisane są archaicznym i pełnym rzadko używanych słów językiem.
Zespół z Anglii swoim pierwszym albumem święci triumfy zarówno w kręgu blogosfery, jak i gigantów typu Nme czy Q, którzy nominowali ich w kategorii Best New Artist w Q Awards. Nic w tym dziwnego, ponieważ Alt-J to najbardziej wyraziści debiutanci tego roku, a „An Awesome Wave” to jedna z najlepszych płyt 2012.
Michał
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz