Każdego roku dziennikarze i krytycy wyszukują przeróżnych artystów, którzy mają stać się zbawcami rocka, nowymi Michelami Jacksonami, czy reinkarnacją Kraftwerka. Prawdopodobnie nikt nie ogarnia wszystkich tych nazw, które najczęściej znikają szybciej niż się pojawiają, lub są tak wtórne i słabe, że już lepiej wkręcić się w "Modę na sukces" (słyszeliście, że Ridge odszedł? T_T) albo nie wiem, zacząć haftować czy coś. Ale jest też druga strona medalu – z zalewu wszystkich tych nowych projektów, kilka jest naprawdę wartościowych i wartych uwagi. Więc teraz pytanie dotyczące bohaterki dzisiejszej recenzji: warto posłuchać, czy lepiej sprawdzić co słychać u Forresterów?
Jeśli telewizor wciąż wyłączony, to trafiliście i gracie dalej. Przed wami Jonna Lee, blondyna pochodząca ze Szwecji, zajmująca się śpiewem i songwriterką. Co ciekawe Jonna wcale nie jest debiutantką na muzycznej scenie. Mało kto o tym wie, ale dziewczyna wydała już dwa albumy i Ep-kę, na których znajdziemy folkowo-akustyczne smętne pieśni, przywołujące na myśl solowe dokonania Neko Case czy Cat Power. Ale Jonna widać musiała coś zmienić w swoim muzycznym światku, więc rzuciła w cholerę gitarę i na poważnie zajęła się elektroniką. Wraz z Claesem Björklundem, producentem z którym współpracowała przy solowych płytach, pod koniec 2009 roku powołała do życia multimedialno-muzyczny projekt iamamiwhoami (ale wybrała pseudonim, prawda?). Przeszła metamorfozę – z cichej, skromnej dziewczynki zmieniła się w leśną królową śniegu na modłę Karin Dreijer Andersson. Ale nikt nie wiedział, kto stoi za tym projektem, stąd zrobiło się wokół nazwy spore zamieszanie. Domysłów było wiele, padało mnóstwo nazw m.in. Xtina, Alison Goldfrapp, wspomniana Karin, a nawet Trent Reznor czy... Lady Gaga (gdzie ci ludzie mają uszy?). Dodatkowo Jonna podsycała atmosferę bawiąc się z dziennikarzami w kody do odszyfrowania i tego typu "sprawki". Kręciła też teledyski do każdego kawałka, które układały się w linearną i spójną całość. Ale ok, my już wiemy kto i co, więc przejdziemy do tego, co interesuje nas najbardziej, czyli do muzyki.
"Kin" nie jest tworem na wskroś oryginalnym. Słychać wyraźnie inspiracje takich zasłużonych firm jak The Knife, Röyksopp, Robyn, Björk czy múm (czyli elektronika po skandynawsku + odrobina Islandii). Od strony kompozytorskiej nie mamy do czynienia z mistrzostwem świata. Czasami kawałek rozwija jakiś czas i w zasadzie nie zmierza w żadnym konkretnym kierunku. Czasami Jonna nie bardzo wie, czy pozostać zimną, leśną nimfą, czy raczej popową piosenkarką, której kawałki śmigają w stacjach radiowych. Litania zarzutów jest całkiem duża, jednak nie śmiałbym stwierdzić, że nowa kreacja Szwedki jest nieudana. Wręcz przeciwnie. Podejrzewałem, że na płycie pełno będzie taniego patosu i infantylnej, gotyckiej aury. Nic z tych rzeczy. "Kin" to porcja chłodnej elektroniki, odgrywanej gdzieś w nieznanej krainie, w której promienie słońca ledwo przebijają się przez ciemną i mroczną mgłę, która zawisła tuż nad ziemią, pokrytą gęstymi lasami.
Album bardzo podoba mi się od strony produkcyjnej. Zabiegi, które stosuje Björklund są naprawdę interesujące (bardzo udanie łączy synthy z szeleszczącymi fakturami i elektronicznymi beatami), przez co piosenki, choć nie wszystkie, bronią się w wystarczający sposób. Choćby opener "Sever" – dostojny beat pomyka z gracją, przy akompaniamencie pianinka, w towarzystwie głębokiego wokalu Jonny. "In Due Order" brzmi jak ostrzejsze oblicze Pati Yang z Dj Patricią na wokalu. Mój ulubiony "Idle Talk" startuje od wzniosłego, niemal chillwave'owego beatu, który za chwile zanika i pojawia się gładki wokal, podczas gdy podkład eskaluje pod głosem Szwedki i wybucha na nowo. Potem mamy jeszcze epickie "Kill", w którym znajdziemy całą kolorystyczno-synthową paletę motywów, zamkniętą w mglistej i niepokojącej kopule. Zresztą niepokój obecny jest w każdym z utworów, który świetnie współgra z warstwą muzyczną i podkreśla image artystki.
Warto zapoznać się ze wszystkimi trackami, bo mój wybór jest całkowicie subiektywny i bardzo możliwe, że dla kogoś "Kin" okaże się totalnym arcydziełem. Dla mnie arcydziełem nie jest, ale doceniam ten album, bo naprawdę jest tego wart. Ciekaw jest, czy Jonna zdecyduje się kontynuować karierę muzyczną pod nowym pseudonimem i jak będą brzmiały, oczywiście jeśli powstaną, jej nowe wydawnictwa. Tymczasem będzie okazja, aby sprawdzić jak dźwięki wygenerowane przez Szwedkę sprawdzają się na żywo, bowiem wystąpi na Free Form Festivalu już w październiku. Więc jeśli nie rozpaczacie po Ridgu, spokojnie możecie sięgnąć po "Kin", a jeśli się wam spodoba, kupujcie bilety i jedźcie do Warszawy, bo szykuje się niezły gig (jeśli jednak rozpaczacie, nie martwcie się, pewnie u nas dopiero za jakieś dwa-trzy lata Ridge zniknie, więc nie ma strachu).
Tomek
'Kin' - hm, cóż, dla mnie też arcydziełem nie jest, ale również doceniem :) Co do faworytów, tak, 'Idle Talk' zdecydowanie się wyróżnia i na mnie również zrobiło największe wrażenie. Chociaż początek 'Rascal' też zapowiadał się nieźle, ale potem coś padło.
OdpowiedzUsuńDobra, a pomijając Jonne to jestem naprawdę ciekawa Twojej opinii o 'Channel Orange', którego autorem jest Frank Ocean. Według mnie - kompozycyjnie jak i instrumentalnie to jedna z najlepszych płyt roku. No bo, weźmy na przykład 'Sweet Life' - lekki blues i melodia, którą można nucić i nucić. Albo takie lekkie coś jak 'Super Rich Kids', mimo, że nie przepadam za tego typu wokalem to z chęcią go słucham, przyciąga do siebie. Takie 'Pilot Jones', brzmi tak, jakby na początku w utwór włożył swe złote dłonie James Blake, mimo, że tak nie jest. 'Crack Rock', mów co chcesz, ale refren to mistrzostwo, chwytliwe, melodyczne - czego chcieć więcej? 'Lost' to jedno, wielkie 'łał', a 'Pyramids' to 10 minut aktora w roli muzyka, tekst, narracja, kompozycja - Boże, jestem w niebie :) Mój ulubiony twór na płytce.
Jeżeli nie słuchałeś (w co trochę wątpię) to nadrabiaj jak najszybciej i zrecenzuj :) Brakuje mi tej pozycji u Was.
A, no i dzięki za błogosławieństwo, haha, jak to brzmi :D
OdpowiedzUsuń~ tea.
Słuchałem, pewnie, że słuchałem :) Co więcej, napisałem recenzję, którą można znaleźć gdzieś w internecie. A u nas na tmb na pewno się pojawi i to pewnie już niebawem.
OdpowiedzUsuńPS. nie ma za co :)
t.
O, no więc czekam w takim razie :)
OdpowiedzUsuńJa również czekam i jestem ciekaw. A jeśli chodzi o moją opinię, to mam podobne zdanie do Twojego. Ale możliwe, że już o tym wiesz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
t.