W marszowym tempie, brutalnie, nie bacząc na nic, mknie przed siebie, przez rozpalone, suche stepy Australii, w pełnej chwale wehikuł potężny. To kriwsty rydwan "Elephant", zniszczony przez kaprysy Natury i Czasu, pękający i rozpadający się na cześci, wyblakły od górującego słońca, brudny od ziemii, wierny sługa na kółkach. Nie ma czasu żeby zatrzymać się i zakończyć swą osobliwą podróż, czy quasi-peregrynację. Pytanie, dokąd zmierza?
Australijczycy z Tame Impala dorzucają do swoich rozległych inspiracji kolejny składnik. W połączeniu z sycącą, beatelsowską psychodelią, pełnokrwistym, zeppelinowskim hard-rockiem, crimsonowskim, pokomplokowanym progiem, i stoickim, dungenowskim artyzmem, nowy czynnik - brudny, bolanowski glam rock tworzy cudownie gęstą, ostrą i gorącą konsystencję. Cały ten glamowy brud staje się dominantą całości. Czyżby animozja do psylocyny i innych psychodelików? Skądże znowu, w drugiej części jest i psychodela. Są progowe zaśpiewy i zabawy metrum, jest potężny, wiodący riff, a to wszystko pięknie wyścielone w miksie, w którym jakże słodko wokal Kevina Parkera prowadzi namiętny dialog z całą tą psych-prog-art-hard-glam-rockową maszynerią. Po raz kolejny Australijski kolektyw nie zawodzi. Cieszmy się więc i radujmy, bo sofomor "Lonerism" jest już w drodze i dopiero wtedy dowiemy się, dokąd tak pędzi ten ognisty rydwan.
Tomek
Słuchając "Apocalypse Dreams" czułam lekki niedosyt, chociaż nie miałam pojęcia skąd on się w ogóle wziął, przecież debiutanci z Perth serwowali nam w nim całą otoczkę i esencje lat 60-tych we własnym, unikatowym wykonaniu. Teraz wiem czego mi brakowało. Parkera zawsze, gdzieś tam w głębi siebie samej, pragnęłam usłyszeć w brudnym brzmieniu, bardziej ostrym i - właśnie - psychodelicznym i mimo, że miał we wcześniejszych tworach jako takie tego zalążki to teraz... przepadłam. I o dziwo - mimo, że lata 60-te wielbię za klimat piosenek tworzonych w tym czasie - to z całą świadomością preferuje "Elephant".
OdpowiedzUsuńCzekamy na październik zatem.
~ tea.
To ciekawe, co piszesz. Tembr Parkera jest plastyczny i lekko lennonowski, stąd znakomicie sprawdza się na tle tych 60s-owych psychodelicznych faktur (tak w ogóle "Innerspeaker" był moją płytą roku), choć w brudzie i kurzu też mu do twarzy :). A "Elephant", choć brzmi nieco inaczej, wcale nie jest gorszy od pozostałych nagrań i raczej jestem spokojny o "Lonerism". Dzięki za Twój głos i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńt.