Erika Spring - Erika Spring (EP)

Warto czasem sięgnąć po coś krótkiego, urokliwego i, co tu dużo ukrywać, po coś bardzo mało znanego i niepopularnego. W takie kryterium idealnie wstrzeliwuje się niejaka Erika Spring. Wydaje się, że to postać zupełnie anonimowa, jednak to tylko pozory. Otóż Erika to osoba obdarzona pięknym, krystalicznym wokalem, która na co dzień jest jedną z liderek synth-dream-popowego girlsbandu Au Revoir Simone. Na potrzeby swojego solowego projektu zmieniła nazwisko: z Foster = Spring. Wiemy więc, kim jest główna bohaterka, teraz czas rozszyfrować skąd ta zmiana. Znając płyty jej macierzystej formacji oraz debiutancką Ep-kę Eriki, można pokusić się o taką tezę, że dziewczęca formacja gra muzykę nocy – więcej tam ciemności i smutnego romantyzmu. Natomiast materiał sygnowany pseudonimem Erika Spring jest zdecydowanie jaśniejszy – więcej tu ciepła, światła, pastelowych barw i radości. Choć jest to radość pojmowana w bardzo osobisty sposób, znany tylko Erice. Ale to bardzo dobrze.
"Erika Spring" to bardzo króciutkie wydawnictwo, bo to tylko niespełna 17 minut muzyki, skrytej w pięciu indeksach. Ale to co kryją, sprawia, że chce się słuchać tych dźwięków. Całość mieni się w alabastrowo-perłowych odcieniach mlecznych krajobrazów, zroszonych poranków, ciepłych, letnich popołudni i spokojnych, kojących wieczorów. Czuć powiew przyjemnego zefiru, od czasu do czasu motyl siada na rumianku, a śpiewające ptaki uciekają przed deszczem. I choć czasami niebo się chmurzy i pojawia się wspomniany deszcz, to nie słyszymy nigdzie ciszy przed burzą. Czasem tylko się na nią zanosi, ale za chwilę z czarnych i brunatnych chmur, które opanowały niebo, wychodzi swobodne, leniwe i nieco spóźnione słońce, które natychmiast wynagradza swoje postępowanie, przepuszczając swoje promienie przez pryzmat i dając nam w zamian tęczową wstęgę, która zostaje zawieszona na pagórkach i wzgórzach tej pięknej krainy. Natychmiast zapominamy o burzy.
Tak więc tych pięć kompozycji sprawiają, że czujemy się lepiej. Zaczyna się od "Happy At Your Gate", w której usłyszymy quasi sakralne pady syntezatora, wyraźnie zaakcentowaną perkusję i senne, gitarowe ozdobniki. A wszystko to okraszone świetnym refrenem. Kolejny utwór, to nieco rozmarzony "Hidden", z charakterystycznym wiodącym motywem i błogimi zaśpiewami Eriki (warto wspomnieć, że ten utwór zremisował duet Jensen Sportag i dla mnie wersja duetu z Nashville jest nawet lepsza niż oryginał). "Like A Fire" to z kolei oparta na synth-motywie radosna piosenka, w której odnajdziemy ducha sentymentalnej elektroniki lat 80-tych. Wpływ lat osiemdziesiątych obecny jest również w eterycznym coverze Eurythmics "When Tomorrow Comes". Wersja Eriki unosi się pod obłoki i nie chce wrócić na ziemię. Ostatnia piosenka w zestawie to "6 More Weeks". Bije od niej piękno melancholii, ale koda nie tylko rozwiewa wszystkie smutki, ale również staje się świetnym zakończeniem całości.
Chcę jeszcze tylko wspomnieć o cichym bohaterze, bez którego ta Ep-ka brzmiałaby zupełnie inaczej. Chodzi mi o człowieka, który grał na perkusji i maczał swoje palce w produkcji całego materiału. Tym człowiekiem jest oczywiście Jorge Elbrecht, lider formacji Violens. Słychać, że nadał zupełnie nowy sznyt i pięknie wycyzelował poszczególne motywy, partie instrumentów i inne ścieżki. A zważywszy na to, że mam słabość do wszystkiego czego dotknie się Elbrecht, od razu wiedziałem, że "Erika Spring" na pewno mi się spodoba. I tak się stało. Ciekawe, czy kariera solowa Eriki będzie kontynuowana, bo gdyby wydała cały longplay z takimi piosenkami jak te na EP-ce, to dla mnie byłoby to spełnienie jednego z marzeń. Ale to tylko spekulacje, choć przecież każdemu wolno marzyć, prawda?

Tomek

1 komentarz: