Mimo że Krakowska impreza od 4 lat ściąga fanów muzyki elektronicznej pod swoje namioty, dotarłem na nią dopiero w tym roku. Jest to dość specyficzny festiwal. Bardzo różni się od klasycznych letnich eventów. Nie ma na nim kilkudziesięciu tysięcy widzów, między scenami przechodzi się w pół minuty i nawet bez specjalnego pchania się do przodu widzisz dokładnie co się dzieje na scenie. Ta edycja na pewno nie była ogromnym sukcesem komercyjnym lecz na pewno była bogata pod względem artystycznym. Nie było prawie popowych gwiazd jak zeszłoroczne La Roux. Wręcz przeciwnie, większość artystów należy raczej do świata niezależnego. Sprawdźcie nasze wrażenia. (Michał)
Blossom
Przybyłem pod małą scenę na moment przed przewidywanym startem koncertu i nie było w nim nikogo. Nie chciałem stać samotnie w pustym namiocie, dlatego poszedłem obejrzeć krótki film w festiwalowym kinie. Swoją drogą całkiem udany i śmieszny film. Powróciłem do namiotu w którym rozpoczął się koncert producenta Blossoma. Na scenie towarzyszył mu saksofonista który wprowadzał jazzowy pierwiastek do brzmienia downtempo. Muzyka poznaniaka jest dość monotonna, lecz przez głębokie, wprawiające w drgania ciało basy można się było pobujać. Jest to jeden z tych artystów, których płyty nie posłuchałbym nigdy, a na żywo całkiem nieźle daje radę. (Michał)
Rebeka
O tym, ze Rebeka gra świetne koncert już kiedyś pisaliśmy. W Krakowie po raz kolejny potwierdzili swoje możliwości dając bardzo dobry występ. Pokazali, że są nie tylko świetnymi muzykami, ale też sympatycznymi ludźmi. Po każdym utworze wokalistka próbowała nawiązać kontakt z publicznością, a numer ze świnką czy słodko przerysowane zdanie „Are you ready? Cause this is madafuckin good shit” to jedne z najbardziej uroczych momentów całego festiwalu. Trzeba zwrócić uwagę na głos Iwony Skwarek. Mocny, głęboki, czasem łagodny, innym razem drapieżny, zdolny zaśpiewać liryczny fragment by zaraz wykrzyczeć pełne emocji wersy na tle ciężkiej elektroniki, za którą odpowiadał Bartosz Szczęsny. Największa wrzawę wśród widowni wywołały pierwsze dźwięki singla „Stars”, wydanego niedawno przez portugalską wytwórnię DISCO Texas. Płyta ma wyjść na jesieni. Jedyne co możemy zrobić to czekać, ponieważ to oni będą rządzić polską sceną elektroniczną w tym roku. Zdecydowanie najlepszy polski koncert tegorocznego Selectora. (Michał)
Neon Indian
Wraz z ostatnimi dźwiękami koncertu Rebeki na główną scenę weszli Neon Indian - zespół z USA z charyzmatycznym, pochodzącym z Meksyku Alanem Palomo w roli wokalisty. Nie ma wątpliwości kto jest najważniejszym członkiem grupy. To on swoim ekspresyjnym tańcem, czasem można mieć wrażenie, że zbyt żywiołowym w stosunku do prezentowanej muzyki, stanowi kontrast do dość statycznych członków zespołu (no może oprócz uroczej pani klawiszowiec podrygującej za syntezatorem). Dopóki grali piosenki, było fantastycznie. Świetne numery i do pobujania się, i do poskakania. Wrażenie jednak psuły przerwy między kawałkami wypełnione ocierającymi się o shoegaze szumami i trzaskami. Zdecydowanie największe emocje wywołała piosenka „Polish Girl”, nie tylko ze względu na miejsce. To na pewno najbardziej przebojowy utwór amerykanów i dlatego najlepiej znany. Po usłyszeniu tej właśnie piosenki nastąpiła masowa ucieczka spod sceny. Ci którzy zostali mogli usłyszeć świetną końcówkę w postaci „Deadbeat Summer” i „Shoul Have Taken Acid With You”. Kolejny koncert Neon Indian w Polsce potwierdził, ze tutejsza publiczność jest dla nich bardzo przyjazna. Niedługo znowu zobaczymy ich w naszym kraju o czym Alan powiedział nam podczas występu. (Michał)
Chase & Status
Największe gwiazdy tegorocznej edycji. Zanim nadszedł czas ich występu, Cyan Stage świecił pustkami. Jednak przed 22:00 ludzie zapełnili całą koncertową strefę, czekając z niecierpliwością na mistrzów drum’n’bassu. Zespół wkroczył na scenę z wielkim rozmachem, zaczynając od “No Problem”. Publiczność porwał charyzmatyczny MC Rage zachęcający nas do ciągłego skakania. Czy to keyboard, perkusja, światła lub co innego – wszystko miało wpływ na to miażdżące widowisko. Każdy mógł się wyszaleć, wykrzyczeć. W tle mogliśmy podziwiać dochodzący z ekranu “gościnny występ” Bena Drew, znanego bardziej jako Plan B. Brak powietrza, zdarty głos i mnóstwo siniaków. W dwóch słowach: świetne show! Nawiązując do tekstu Brytyjczyków z “Pieces” byciu przyciskanym do barierek przez tysiące ludzi – “I remember when I used to feel something”. (Miz)
Stay+
Zdecydowanie najbardziej tajemniczym wykonawcą tegorocznego Selectora jest projekt Stay +. właśnie ta tajemniczość przekonała mnie by zrezygnować z połowy koncertu Chase and Status dla zajęcia dobrych miejsc. Ten manchesterski duet reprezentowany był w Krakowie przez jednego mężczyznę (drugi odpowiada za stronę wizualną). Zaproszenie Stay + na ten festiwal było bardzo odważnym krokiem Alter Artu. To trudna i dość nieprzystępna muzyka. Jego występ to bardzo dziwne doświadczenie. Brytyjczyk od początku do końca setu zalewał nas ścianami brudnej elektroniki i świdrującego basu. Zapętlane w kółko motywy wprowadzały w pewnego rodzaju trans i nie pozwalały myśleć o niczym innym niż o tańcu. W czasie swojego prawie godzinnego koncertu rozgrzał tłum do czerwoności. Jedyne do czego się mogę przyczepić, to brak wokalu w „Dandelion”. (Michał)
Hadouken!
Robiąc temu zespołowi reklamę z zeszłego tygodnia, osobiście miałam obawy co do ich show. Nie tyle chciałam ich zobaczyć z powodu nowego albumu, co z sentymentu. Stojąc pod Cyan Stage, czułam się jak ktoś, kto wracał do czasów dzieciństwa. Ogromny napis “Hadouken!” zapowiadał coś naprawdę dużego. O północy wkroczyła piątka ludzi wyglądająca jak zwyczajne nastolatki. Wrażenie to zburzyło “Rebirth” wręcz zmuszające do tańca. Tym dwudziestoparolatkom trzeba przyznać, że wyrobili się jako profesjonalny zespół. Na szczęście James Smith nie stracił swojego dziecinnego usposobienia, które rozruszało każdą pojedynczą osobę na festiwalu. Przyczepić by się można do faktu, że parę razy wyśpiewywał tylko co drugie słowo z utworów. Ukłon w stronę Chrisa Purcell, którego gra na basie wręcz trzęsła sceną. Grupa jednak powoli odcina się od debiutanckiego albumu, prezentując jedynie “Get Smashed Gate Crash” oraz “That Boy That Girl”. Samo “For The Masses” brzmi o wiele lepiej na żywo, dzięki wyraźniejszemu brzmieniu gitar i perkusji. Byliśmy również świadkami nowych piosenek, takich jak: “Levitate”, “As One”, “Bad Signal”. Nie zabrakło najnowszego hitu – “Parasite” – zamykającego koncert grupy. Jak nowy materiał? Niestety Hadouken! wkracza w erę Pendulum. Żywiołowość piosenek świetnie sprawdziła się na żywo, jednak brakuje im tego “czegoś”, co kiedyś roznosiło wszystkie niezależne kluby. (Miz)
Totally Enourmous Extinct Dinosaurs
Piękny – jedyny przymiotnik, który pasuje do krakowskiego występu Orlanda Higginbottom. Wykończona po koncercie Hadouken! z lekkim spóźnieniem udałam się do Megenta Stage. Zastałam w tej strefie mnóstwo świetnie bawiących się ludzi, którzy tańczyli do utworów szczupłego młodzieńca w stroju niebieskiego dinozaura. Urocze piosenki pochodzące z nadchodzącego albumu – “Trouble” – w połączeniu z delikatnym głosem Brytyjczyka sprawiły, że nie można było ustać w miejscu. Sam artysta nie ukrywał, że bardzo dobrze się bawi. Zadbał on również o inne atrakcje takie jak tancerki w kostiumach prehistorycznych zwierząt czy confetti. Każda piosenka była perfekcyjnie zagrana, jednak publiczność oszalała ze szczęścia, gdy usłyszała “Garden” – największy przebój TEED. Singiel ten został odegrany w duecie z Luisą Lampshade, która ubraniem przypominała Czerwonego Kapturka. Dla mnie jednak zdecydowanie wygrało “Household Goods” czyniące owy wieczór magicznym. Pomimo późnej pory oraz zmęcznienia po koncertach Hadouken! i Chase & Status, producentowi z Oksfordu udało się wydobyć z nas resztki energii. Tego występu wszyscy potrzebowaliśmy. Bo o ile łatwo jest otworzyć festiwal mnóstwem wykonawców, o tyle trudniej jest go zamknąć. Orlando Higginbottom swoim czarującym show pozostawił świetne wrażenie po pierwszym dniu Selector Festival. Opuszczając Krakowskie Błonie, czułam się jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie. (Miz)
Sobota przyniosła rozczarowanie polskimi artystami. Dzień na Magenta Stage rozpoczął zespół We Call It A Sound. Pochodzą z Wolsztyna. W 2009 wygrali konkurs Coke Live Fresh Noise. Ich brzmienie trochę a la Foals nie przypadło mi do gustu i po prostu znudziło. Podobna sytuacja nastąpiła przy okazji koncertu Sinusoidal. Duet z Wrocławia, z Adrianną Styrcz z pierwszej edycji X-factor na wokalu. Piosenki dość toporne i monotonne. Nie mogłem wytrzymać dłużej niż dwadzieścia minut. Zdecydowanie przyszłość polskiego Trip Hopu nie zachwyca mnie równie mocno jak Tricky'ego. (Michał)
Niki & the Dove
Pierwszy koncert na Cyan Stage dało szwedzkie trio Niki and The Dove. Występ był dość miłą niespodzianką, ponieważ po znanych mi nagraniach nie miałem wysokich nadziei. Wokalistka, która wcale nie ma na imię Niki a Malin, obdarzona jest bardzo specyficznym głosem, który na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu na scenie wystąpiła w zielonej kreacji oraz obwieszona była świecącą biżuterią . Jej ekspresja na początku koncertu zdawała się być trochę sztuczna i wymuszona. Dopiero w końcówce koncertu pokazała się z bardzo sympatycznej strony, tańcząc swobodnie do improwizowanej przez pozostałych członków projektu muzyki. Najlepiej wypadają w dynamicznych utworach. W smutnych piosenkach pojawia się nuda. Świetnie wypadły przebojowe single grupy jak „The Drummer”' czy „Dj, Ease My Mind”. Malin w przerwach między utworami zachwycała się Polską oraz bardzo ciepłym przyjęciem przez naszą publiczność. Utwory grupy okazały się być bardzo chwytliwe i do tej pory chodzą mi po głowie. Niestety, w setliście zabrakło mojej ulubionej piosenki, czyli „Gentle Roar”, ale poza tym wystep można zaliczyć do udanych. (Michał)
Buraka Som Sistema
OGIEŃ! Tym jednym słowem można opisać koncert Buraka Som Sistema. Grupa w swojej twórczości łączy elementy tanecznej elektroniki z rapem i egzotycznymi wpływami angolskiej muzyki Kuduro. Rozkręcili zdecydowanie najlepszą imprezę tej edycji Selectora. Początek koncertu nie był jednak tak energetyczny. Zaczął się dość niemrawo. Myslałem nawet, że swoistym highlightem będzie wypatrzenie w tłumie chłopaków z Disclosure Jednak temperatura i tempo stale rosło i w końcu dałem się porwać tej muzyce. Nawet nie znając żadmnej piosenki zespołu mogłes wyjść z koncertu ze zdartym gardłem, ponieważ refrenów mozna się bardzo szybko nauczyć. Wszyscy ludzie czekali na kultowe już "łege łege". Dlatego nic w tym dziwnego, ze pierwsze dźwięki utworu "Kalemba" wywołały taką ekscytacje wśród tłumu. Był to dopiero początek szaleństwa jakie miało nastać. Pod sceną rozpoczęło się dzikie pogo, a zespół zaprosił ludzi do wspólnej zabawy na scenie (o dziwo były tam same dziewczyny). Zespołowi chyba się podobało, ponieważ grali prawie półtorej godziny, czyli bardzo długo jak na koncert o tej porze. Na pewno długo nie zapomnę tego szaleństwa, Buraki rozniosły tego dnia selectorowy namiot. (Michał)
Miike Snow
Najbardziej, obok Chase & Status, wyczekiwana grupa przez festiwalowiczów. Do dziś wybierający się na Open’era nie mogą znieść faktu, że ten szwedzki zespół odwiedził właśnie krakowskie Błonie. To prawdopodobnie dzięki nim teren festiwalu nie świecił pustkami.
Chłopcy mieli niemałe wyzwanie, ponieważ występowali po świetnych Buraka Som Sistema. Wizualnie byłam pod wrażeniem – nadzwyczajna scenografia z kokpitem przypominającym statek kosmiczny. Pomimo tego, że nigdy nie należałam do wielkich fanów Miike Snow, byłam niezwykle podekscytowana tym, co miało nastąpić. W godzinę koncertu zebrani zaczęli krzyczeć: „Michał Śnieg!“, jednak formacja wyszła dopiero po piętnastu minutach. Grupa ciemnoubranych muzyków w maskach wywołała furię wśród [damskiej] publiczności. Równomiernie podzielono set, w którym zaprezentowano zarówno utwory z „Happy To You“ oraz debiutu. Piękne światła tworzyły przyjemną atmosferę, a chłopcy pokazali, że są prawdziwymi profesjonalistami. Ma to jednak swą złą stronę, ponieważ koncert był jedynie „w porządku“. Muzycznie – bez zarzutu. Zabrakło spontaniczności i większego kontaktu z publicznością. Tylko Andrew Wyatt poruszał się po scenie, choć większość czasu spędzał przy klawiszach z tyłu sceny. Jasne, że hitów „Animal“ i „Paddling Out“ świetnie się słuchało, a zobaczenie szwedzkiej formacji na żywo to ciekawe przeżycie. Nie zmienia to faktu, że koncert nie pozostanie w pamięci na długo. (Miz)
Disclosure
Dwóch młodych braci stojących przed masą ludzi wracających z koncertu Miike Snow. Czy czuli presję? Nie wydaje mi się. Londyńczycy swoją charyzmą i świetnymi utworami dali wyskakać się zgromadzonym do woli. Przyjemne future garage’owe dźwięki wystarczyły, by oczarować i rozluźnić wszystkich. Świetnie tańczyło się do każdego kawałka. Szczególnie „What’s In Your Head“, które hipnotyzuje, a sama muzyka chłopców niezwykle uzależnia. Co tu dużo opisywać – było luźno, fajnie i po prostu uroczo. (Miz)
Magnetic Man
Po rozluźniającym występie Disclosure strarliśmy się z dawką mocnego dubstepu zaprezentowaną przez brytyjskie trio. Trudno mówić mi o tym, co zobaczyłam, ponieważ byłam zbyt zauroczona poprzednim koncertem z Magenta Stage. Do utworów Magnetic Man fajnie się skakało, ale to wszystko. Jednak zgrzeszyłabym, nie wspominając o wykonaniu „Perfect Stranger“ – po prostu mistrzostwo. Tym miłym akcentem zamknęli set i, praktycznie, drugi dzień czwartej edycji Selector Festival. (Miz)
Porównując tegoroczną edycję do tej z zeszłego roku, oprócz kiepskiej pogody, trudno wskazać wiele podobieństw. Było o wiele mniej ludzi, którzy i tak przyjechali dzięki wygranym karnetom. Line-up również kompletnie się różnił. Przyjechało wielu młodych, debiutujących wykonawców niebędących jeszcze na takiej pozycji jak Crystal Castles, Klaxons czy La Roux. Moim zdaniem, to ogromny plus w stronę krakowskiego eventu. Świetnie, że dano szansę pokazać się nowym zespołom, których kariera wydaje się być naprawdę obiecująca. Dało to też festiwalowi powiew świeżości. Co więcej skład czwartej edycji stanowił wręcz kwintesencję elektroniki i jej podgatunków. Relacjonując powyższe koncerty, nie bez powodu wspomniałam o światłach dodających występom wyjątkowego uroku. Wszelkie niedociągnięcia zdarzały się być niezauważalne, dzięki dobremu nagłośnieniu oraz energicznym zespołom, które pozwoliły nam poczuć się jak dziecko. Confetti, taniec na scenie, bycie oplutym Spritem przez Jamesa Smitha i opryskanym wodą przez Buraka Som Sistema – to wszystko w ciągu dwóch magicznych wieczorów. Można było wyszaleć się na Chase & Status, by później pokołysać się w rytm utworów TEED. Burn Selector Festival nie trzyma poziomu – on go stale podnosi i już nie mogę się doczekać tego, co Alter Art sprezentuje nam w przyszłym roku. Wiem jedno: na pewno mnie w czerwcu zastaniecie na krakowskich Błoniach. (Miz)
cześć Natalia, wiem, że pewnie nie masz ochoty widzieć takich komentarzy na swoim blogu, ale nie mogę zapytać nigdzie indziej... możesz mi podać adres oficjalnego e-maila kotka? bo chcę ich o coś poprosić, a pamiętam, że jesteś moderatorem :) dziękuję. och, i jeszcze. uwielbiam twój blog, naprawdę nie przestawaj recenzować. uwielbiam czytać to co piszesz - Mart :)
OdpowiedzUsuń