Z debiutem Light Asylum jest trochę jak z oczekiwanym w napięciu, ale zupełnie nietrafionym prezentem. Pięknie opakowany w złoty, ozdobny papier i przewiązny czerwoną, jedwabną wstążeczką, sprawia, że przy otwieraniu z podekscytowania drżą ci palce. Chcesz dojrzeć jego zawartość jak najszybciej, ale gdy w końcu orientujesz się, jak wygląda owa niespodzianka, powietrze ulatuje z ciebie jak z przebitego balonika. Zamiast bajeranckiego iPhone'a dostałeś parę zwyczajnych skarpetek. Znowu. W przypadku Light Asylum, podobne gorzkie rozczarowanie spowodowane jest tym, że chociaż ich muzyka ubiera się w te całe nowe fale, mroczne fale, synthpop i muzykę gotycko-eksperymentalną, jej zawartość pozostaje pusta.
Przede wszystkim duetowi będę zarzucać nudzenie słuchacza. Shannon Funchess i Bruno Coviello przez dziesięć utworów jadą na podobnym schemacie. Warstwa muzyczna pozostaje pusta i wypruta z emocji, czasami ograniczona tylko do kilku banalnych, zapętlających się motywów, jak w "Sins of The Flesh". Nawet, jak przecież na syntpop przystało, nie jest specjalnie dźwięcznie i rozrywkowo. Z tego schematu udaje się wyłamać jedynie piosence "IPC", w której na minutę w refrenie czuć przyjemny powiew lat '80 i bardzo subtelne wspomnienie najlepszych lat Prince'a.
Jest jednak coś w pewien sposób intrygującego w Light Asylum. Co takiego? Dominująca postać Shannon. Jej wokal chcę poruszyć jako zupełnie odrębną kwestię, bo jest to sprawa dość niezwykła. Ta młoda kobieta dysponuje silną, męską barwą głosu. Prawie bas-baryton w "Angel Tongue", zachrypiały heavymetalowiec w "End of Days". Oczywiście, jest to pewien rodzaj rzadkiego talentu, ale z drugiej strony znowu odnoszę niezbyt pozytywne wrażenie, że ten sposób śpiewania pogłębia tylko odczucie muzyki zamkniętej w ciasnej klatce. Klatce przepełnionej ciężkim dymem, bez swobody i możliwości wzięcia głębszego oddechu. I Light Asylum sami się w niej duszą.
Sam pomysł był dobry. Miks elektronicznych gatunków, trochę inna wokalistka. Teorytycznie, mogłoby to zaowocować inną, oryginalną płytą, ale czterdzieści pare minut takiej kombinacji robi się prawie nie do wytrzymania. Jeszcze ta dość ponura stylistyka. Może gdyby muzycy postarali się o bardziej urozmaicone brzmienie klawiszy i wyraźniejsze dźwięki automatu perkusyjnego, a Shannon spuściłaby trochę z tonu. Na razie do ich debiutu wracać nie zamierzam.
Kasia
Napisze krótko,bo długie wywody nie są warte tej recenzji. Płyta wybitna i cudownie monotonna. Kapela diabelsko oryginalna. Szkoda tylko, że marni recenzenci piszą o Light Asylium jakby byli tanią podróbką Yazoo. Niestety, może właśnie takie recenzje spowodowały, że zespół milczy od 8 lat. Pseudo eksperci zwyczajnie nie ogarneli tej muzy. Polecam
OdpowiedzUsuń