Actress - R.I.P [2012]

Na kolejny, trzeci już album Darrena Cunningham'a, ukrywającego się pod pseudonimem Actress czekali wszyscy, których w jakiś sposób rusza poszukująca elektronika z tanecznym posmakiem. Actress to trochę casus Buriala — obaj chowają się za swoją muzyką, obaj nagrali albumy, dzięki którym zyskali uznanie krytyki (dla Buriala był to "Untrue", dla Actressa "Splazsh") oraz obaj często są ze sobą porównywani. Co prawda poruszają się w nieco innej estetyce, jednak zatopione dźwięki, zamglona atmosfera i wycieczki w stronę 2stepu czy techno na pewno łączą obu producentów. Wracając do Actress, trzeba zaznaczyć, że na dwóch pozostałych albumach, czyli na wspomnianym już "Splazsh" i na debiutanckim "Hazyville" w zasadzie wszystko podporządkowane było rytmowi. Czasem dźwięki przypominały wizjonerski micro-house Jana Jelinka, innym razem Actress brzmiał jak Akufen ze zdartej, przegrywanej kasety. Tymczasem na "R.I.P" obserwujemy rozszerzenie palety muzycznych inspiracji. Całość jawi się jako przeprogramowana machina, w której umierają ostatnie żywe tkanki. Bo w zamierzeniu o tym jest ten album, o śmierci.
Cały esej "R.I.P" dzieli się na piętnaście rozdziałów. "Album rozpoczyna się od tytułowego utworu, krótkiego requiem dla śmierci, które poprzedza przeniesienie się w pozbawione rytmu medytacje" — można było przeczytać w zapowiedziach krążka. Wynika z tego, że aspekt kontemplacji i eschatologiczny rozważań jest zdecydowanie na pierwszym planie. A gdybyśmy nieco oderwali się od kontekstu i skupili się tylko na samej muzyce? Od razu zauważamy, że więcej tu eksperymentalnej elektroniki. Nie pojawiają się właściwie masywne beaty znane z wcześniejszych płyt, a całość, mimo beznamiętnego klimatu, oscyluje gdzieś wokół rytualnego słuchowiska. Repetycje fraz, zbudowanych z zamazanych i chropowatych faktur uzupełniają dźwięki imitujące wodę, żywe instrumenty w postaci skrzypiec lub pianina, niepokojące strzępki wokalnych sampli czy wreszcie bezduszne szmery elektronicznej aparatury dotkniętej awarią. Cunningham robi zatem lekki ukłon w stronę awangardowej elektroniki, stąd też "R.I.P" to płyta, która sprawdzi się jedynie wtedy, gdy zabierzemy się za jej słuchanie w skupieniu. Wskazane są również słuchawki, bo tylko w ten sposób będziemy w stanie wychwycić wszystkie detale.
Pamiętajmy jednak, że jest to album z muzyką techno. Co prawda jest przefiltrowane przez wiele różnych komponentów, lecz to wciąż jest muzyka techniczna. Z mojego punktu widzenia jest to najlepszy album Brytyjczyka, ale nie jest on pozbawiony skaz. Bo gdy odsuniemy na moment całą tę mitologizację i otoczkę wokół głębokich rozważań, pozostanie nam eksperymentalna magma z tanecznym zacięciem. I tak naprawdę nie ma w tym niczego nowatorskiego (znamy przecież label Warp). W dodatku nie wszystkie fragmenty mnie przekonują, niektóre są zwyczajnie trochę nużące. Dlatego "R.I.P" nie jest tak wybitnym i genialnym dziełem jak chcieliby niektórzy. Jednak trzeba uczciwie przyznać, że nowy materiał Actress nie zawodzi, bo jest to świetnie zrealizowana muzyka i na pewno jedna z najciekawszych tegorocznych pozycji z kręgu eksperymentalnej elektroniki, podszytej technicznym rytmem. Nie przesadzajmy jednak z kanonizowaniem.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz