Zola Jesus [Warszawa; 04.04.2012]

Ktoś: Przepraszam, czy wiecie, o której grają The Drums?
Ja: Pisali, że o 00:15.
Ktoś: Naprawdę?! O Jezu, jak długo! A wiecie, kto gra przed nimi?
Ja: Na pewno Wiley i Zola Jesus...
Ktoś: O rany! Trzeba tyle na nich czekać?! No trudno, dzięki.

Taką właśnie rozmowę odbyłam 2 grudnia zeszłego roku w Soho Factory podczas Electronic Beats Festival. Gdy w październiku ogłoszono już oficjalny line-up wydarzenia, największą sensację wzbudził przyjazd chłopców z Brooklynu. Bilety zostały wyprzedane, a w dniu festiwalu budynek pękał w szwach. Wszystko to za sprawą twórców hitów „Let’s Go Surfing“ czy „Money“.
Oczywiście sam koncert nowojorczyków był bardzo dobry. Nie można im było niczego zarzucić. Mnie jednak porwał wcześniejszy występ pewnej drobnej dziewczyny z Phoenix, której mocny głos i niesamowita energia wywarły ogromne wrażenie.
Jakże wielka była moja radość, gdy dowiedziałam się o klubowym występie Niki Danilovy, aka Zoli Jesus. Tym bardziej cieszył mnie fakt, że zaśpiewa ona przed gronem osób chcących posłuchać właśnie jej i to nie w odległości 20 metrów od sceny.
Nadszedł 4 kwietnia. Ku mojemu zaskoczeniu po godzinie 20:00 świeciło pustkami. Bałam się powtórki „entuzjazmu“ z grudnia. Niepotrzebnie. O 21:00 Hydrozagdka była pełna ludzi, a młodziutka dziewczyna o charakterystycznych białych włosach weszła wraz ze swym zespołem na scenę.
Koncert otworzyło „Swords“ - pierwszy utwór z „Conatus“. Była to jedynie rozgrzewka, gdyż popis wokalny artystka dała podczas „Avalanche“. Nikt nie tańczył i nie śpiewał wraz z Zolą. Surowe brzmienie bębnów, skrzypiec w połączeniu z elektronicznymi dźwiękami zahipnotyzowały publiczność. Patetyczny nastrój zburzyło nieco żywsze „Hikikomori“, gdzie Niki uwolniła swą pozytywną energię, zarażając nią przy tym zgromadzonych. Kto by pomyślał, że tak potężny głos i tyle entuzjazmu mogą się znajdować w tak drobnej osóbce? W międzyczasie wokalistka zdążyła też zejść ze sceny i potańczyć boso z fanami.
Wielbiciele ostatniego albumu Zoli Jesus mogli poczuć się jak w domu, gdyż zespół zagrał jego wszystkie piosenki. Nie zabrakło jednak hitów z „Stridulum II“ oraz „Valusia“ takich jak: „Night“, „Sea Talk“ czy „Poor Animal“ na bisie. Warto wspomnieć o świetnym wykonaniu „Vessel“ – utwór ten jest już wizytówką artystki, która wbiła się w pamięć uczestnikom grudniowego festiwalu. Jednak z pewnością najbardziej urzekającą częścią koncertu było odegranie przez Niki „Skin“ na klawiszach w towarzystwie skrzypaczki – Christiny Key.
Jakkolwiek tandetnie by to zabrzmiało, ta młoda kompozytorka zabrała nas do pięknego świata z muzyką synthpopową w tle. Jej niezwykły głos oderwał słuchaczy od rzeczywistości, czyniąc wieczór magicznym. Nie czuło się nic, prócz ciarek na plecach. Choć koncert trwał dwie godziny, po zejściu ze sceny każdy krzyknął do siebie: „To już?! Ale ja chcę jeszcze!“.
Nie da się ukryć, że występ był skromny. Trzy proste instrumenty oraz jedna niewysoka piosenkarka w długiej szacie bez zbędnych udziwnień. Jednak właśnie to czyniło ten wieczór wyjątkowym i nikt nie wyszedł po nim obojętny.
Zola Jesus, obok Florence Welch i Bat For Lashes, to jedna z tych kobiet, których twórczość zapiera dech w piersiach, dając słuchaczowi wykrztusić jedynie: „Łał!“. Dziewczyna czaruje swoją muzyką oraz osobowością, zyskując sobie przy tym coraz większą liczbę fanów. Pomimo młodego wieku, Nika Danilova pokazuje, że ma ogromny potencjał i jestem przekonana, że jeszcze nas czymś zaskoczy w przyszłości.

Miz

1 komentarz:

  1. Super blog!!!! Na pewno będę wpadać. Zapro do nas: natalisverdure.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń