Spiritualized - Sweet Heart Sweet Light [2012]

Recenzja powinna mieć początek, rozwinięcie i zakończenie. Początek, rozwinięcie, zakończenie, początek, rozwinięcie, zakończenie... Czuję się trochę, jakbym miała w głowie absolutną pustkę, jakbym zapomniała jak należy pisać. Wszędzie wokół tyle dobrej muzyki. Większość wiosnenych premier jest naprawdę znakomita, a dzisiaj zapoznałam się z kolejną, małą perełką, która wprawiła mnie w cudowny nastrój i cały czas sprawia, że nie potrafię się na niczym skupić. To muzyka, która jest żywa i promienieje blaskiem. Muzyka, która idealnie nadaje się na dzisiejszy cieplutki, piątkowy wieczór. Zaparzcie sobie herbaty, usiądźcie wygodnie, zrelaksujcie się. Spiritualized właśnie wydali "Sweet Heart Sweet Light".
Zespół ten znam, jak większość, głównie z "Ladies and Gentelmen We Are Floating In The Space". Klasyka. Album gościł na wielu listach najważniejszych płyt lat '90 i zajmował wysokie pozycje na większości zestawień top płyt roku 1997. W tej kategorii NME przyznało "Ladies and Gentelmen..." nawet pierwsze miejsce (album wyprzedził "OK Computer" Radiohead!), a brytyjskie magazyny, takie jak Select i Vox po miejscu drugim. "Ladies and Gentelmen..." było narkotyczną podróżą przez rockowe, space-rockowe i progresywne dźwięki. Właśnie, narkotyki odegrały dużą rolę w twórczości Spiritualized, były źródłem inspiracji, ale spowodowały także problemy zdrowodne lidera formacji, co pozostawiło odcisk właśnie na ich najnowszym "Sweet Heart Sweet Light". Jeśli wierzyć plotkom, Jason Pierce w trakcie tworzenia płyty non-stop podupadał na zdrowiu. Mimo to udało mu się stworzyć bardzo pozytywną płytę, wręcz tętniącą magnetyzującą nadzieją na lepsze jutro.
Owa nadzieja pojawia się w tekstach, licznych odwołaniach do Jezusa ("Help me lord help me father/Cause I wasted all my time"), we wzniosłych, klasycznych instrumentach, jak skrzypce, które towarzyszą nam przez całą płytę albo w duecie Jasona z jego słodko brzmiącą córką w "So Long You Pretty Thing". Oprócz nadzieji słyszymy doświadczenie, zarówno te życiowe, jak i muzyczne zespołu. Życiowe objawia się w tekstach o wolności, o sensie, o "spalaniu się po niebezpiecznej zabawie z ogniem". Natomiast za przykład wyjątkowego kunsztu muzycznego niech posłużą umiejętnie wplecone w wolne, spokojne kompozycje fragmenty psychodeliczne, np. jak to występuje pod koniec piosenki "Get What You Deserve". Chłopaki nie zapomniały jeszcze o space-rocku, chociaż "Sweet Heart" ma w sobie dużo więcej Boba Dylana, niż Pink Floyd. No, może mojej ukochanej "Mary" bliżej jednak do Pink Floyd. Ten niepokój, te krzyki w ostatnich minutach, połączenie gitary elektrycznej ze skrzypcami. Majstersztyk. Po prostu majstersztyk. Podobnie "Little Girl", smutne i mające w sobie pogodę ducha zarazem. Albo "Headin' For The Top Now", bardziej energiczne od reszty, z fajnymi gitarowymi zgrzytami. 
Nadzieja, bagaż doświadczeń, wycieńczenie narkotykami, space-rock i Pink Floyd to dość niecodzienne połączenie, prawda? A i tak czuję, że słabo zobrazowałam ten album. Sami musicie się przekonać, w jak świetnej kondycji, mimo wszystko, są Spiritualized. Odświeżcie ich sobie. Mam tylko jedno, maleńkie "ale", jak zwykle. Cały czas liczyłam na coś trochę bardziej rockowego, w stylu "Come Together" z "Ladies and Gentelmen...". Ale to tylko takie małe, nieważne "ale". Żeby nie było za słodko. Nie zmienia to faktu "Sweet Heart Sweet Light" to jeden z solidniejszych albumów w ostatnim czasie.

Kasia

1 komentarz:

  1. http://kronikikulturalne.blogspot.com/2012/04/spiritualized-sweet-heart-sweet-light.html - zapraszam do przeczytania innej recenzji tej płyty, dyskusja mile widziana...

    OdpowiedzUsuń