
Zespół ten znam, jak większość, głównie z "Ladies and Gentelmen We Are Floating In The Space". Klasyka. Album gościł na wielu listach najważniejszych płyt lat '90 i zajmował wysokie pozycje na większości zestawień top płyt roku 1997. W tej kategorii NME przyznało "Ladies and Gentelmen..." nawet pierwsze miejsce (album wyprzedził "OK Computer" Radiohead!), a brytyjskie magazyny, takie jak Select i Vox po miejscu drugim. "Ladies and Gentelmen..." było narkotyczną podróżą przez rockowe, space-rockowe i progresywne dźwięki. Właśnie, narkotyki odegrały dużą rolę w twórczości Spiritualized, były źródłem inspiracji, ale spowodowały także problemy zdrowodne lidera formacji, co pozostawiło odcisk właśnie na ich najnowszym "Sweet Heart Sweet Light". Jeśli wierzyć plotkom, Jason Pierce w trakcie tworzenia płyty non-stop podupadał na zdrowiu. Mimo to udało mu się stworzyć bardzo pozytywną płytę, wręcz tętniącą magnetyzującą nadzieją na lepsze jutro.
Owa nadzieja pojawia się w tekstach, licznych odwołaniach do Jezusa ("Help me lord help me father/Cause I wasted all my time"), we wzniosłych, klasycznych instrumentach, jak skrzypce, które towarzyszą nam przez całą płytę albo w duecie Jasona z jego słodko brzmiącą córką w "So Long You Pretty Thing". Oprócz nadzieji słyszymy doświadczenie, zarówno te życiowe, jak i muzyczne zespołu. Życiowe objawia się w tekstach o wolności, o sensie, o "spalaniu się po niebezpiecznej zabawie z ogniem". Natomiast za przykład wyjątkowego kunsztu muzycznego niech posłużą umiejętnie wplecone w wolne, spokojne kompozycje fragmenty psychodeliczne, np. jak to występuje pod koniec piosenki "Get What You Deserve". Chłopaki nie zapomniały jeszcze o space-rocku, chociaż "Sweet Heart" ma w sobie dużo więcej Boba Dylana, niż Pink Floyd. No, może mojej ukochanej "Mary" bliżej jednak do Pink Floyd. Ten niepokój, te krzyki w ostatnich minutach, połączenie gitary elektrycznej ze skrzypcami. Majstersztyk. Po prostu majstersztyk. Podobnie "Little Girl", smutne i mające w sobie pogodę ducha zarazem. Albo "Headin' For The Top Now", bardziej energiczne od reszty, z fajnymi gitarowymi zgrzytami.
Nadzieja, bagaż doświadczeń, wycieńczenie narkotykami, space-rock i Pink Floyd to dość niecodzienne połączenie, prawda? A i tak czuję, że słabo zobrazowałam ten album. Sami musicie się przekonać, w jak świetnej kondycji, mimo wszystko, są Spiritualized. Odświeżcie ich sobie. Mam tylko jedno, maleńkie "ale", jak zwykle. Cały czas liczyłam na coś trochę bardziej rockowego, w stylu "Come Together" z "Ladies and Gentelmen...". Ale to tylko takie małe, nieważne "ale". Żeby nie było za słodko. Nie zmienia to faktu "Sweet Heart Sweet Light" to jeden z solidniejszych albumów w ostatnim czasie.
Kasia
http://kronikikulturalne.blogspot.com/2012/04/spiritualized-sweet-heart-sweet-light.html - zapraszam do przeczytania innej recenzji tej płyty, dyskusja mile widziana...
OdpowiedzUsuń