Szczerze powiedziawszy, gdy dostałem do zrecenzowania najnowsze dzieło Great Lake Swimmers nie wiedziałem, czego się spodziewać. Byłem pod ciągłym wrażeniem „Your Rocky Spine” z ich wcześniejszego albumu, jednak to uczucie przeplatało się z przeczuciem całkowitego braku „tego czegoś” na nowej płycie. I w sumie nadal nie wiem, czy „to coś” , co stanowi kwintesencję indie-folka się znajduje na „New Wild Everywhere”.
Niestety, płyta zaczyna się tragicznie. „Think That You Might Be Wrong” to smuty w wydaniu folk. Czyli coś ekstra wolnego. I to ma otwierać płytę? Podobny błąd moim zdaniem popełnili Alex Kapranos i spółka na swoim debiutanckim albumie „Franz Ferdinand” - „Jacqueline” jest omijana przeze mnie szerokim łukiem. Panowie, nie postaraliście się. Na szczęście, kolejny utwór, o takiej samej nazwie jak cała płyta to nadal całkiem spokojny, delikatny folk, jednak żywszy, z ciekawszą aranżacją. Taki motyw (szybszy utwór-wolniejszy-szybszy-wolniejszy) powtarza się przez całą płytę. Czasem nawet się zdarza wolny-wolny-szybki. I chyba nie wyszło jej to na korzyść. Szkoda, bo pojedyncze kawałki z longplaya (jak na przykład „Changes with the Wind”, w którym czuć nutkę country czy spokojne "Cornflower Blue" oparte na prostym motywie banjo) są naprawdę dobrymi piosenkami. A „Easy Come Easy Go” to jedyny naprawdę dobry moment na płycie, do którego będę często wracał.
Dodatkowo, ten album ma jeszcze jedną wadę. Za wyjątkiem trzech utworów, WSZYSTKIE brzmią podobnie! A to chyba najpoważniejszy zarzut, jaki można postawić longplayowi.
Można było wydać singla z „Easy Come Easy Go” a pozostałe utwory zostawić na B-Side’y. Wygrała chęć wydania płyty, a może zarobienia pieniędzy? Niestety, została jedynie bruzda na wizerunku Great Lake Swimmers.
Kogucik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz