Przegląd #1

Przegląd nieco mniej znanych lub trochę przeoczonych, a wartych uwagi wydawnictw z kręgu szeroko pojętej elektroniki. 10 pozycji, kolejność alfabetyczna, kilka zdań o każdym krążku. To co, zaczynamy?

Brother Sun, Sister Moon - Brother Sun, Sister Moon [2012]
Lubię takie niespodzianki. Owoc współpracy Alici Merz i Garetha Munday to doprawdy smakowita rzecz. Otóż ta dwójka jest odpowiedzialna za kolekcję dream-popowo-folkowych kołysanek, okrytych lo-fi'ową pierzyną z dodatkową warstwą w postaci post-chillwave'owych eksperymentów. Alicia robiła już podobne rzeczy jako Birds Of Passage, jednak dopiero wspólnie z Garethem udało jej się stworzyć prawdziwe marzycielskie cudeńko. Brzmi to trochę jak Natural Snow Buildings odarte z dłużyzn i nudnawych momentów. Zostaje sama treść. Całość osnuta mistyczno-odrealnioną aurą, skrywa proste, lecz tak urokliwe i piękne piosenki, że momentami wymiękam ("Cope", "A Year's Worth Of Leaves In Your Heart"). Żeby tego było mało, na tym krótkim wydawnictwie znajdą się elementy, które kojarzę z bawiącym się ścinkami sampli projektem The Samps (tytułowy kawałek, "One Throws And One Pulls"). Całkiem nieźle, prawda? A są jeszcze dźwięki wody, śpiew ptaków, dziecięcy śmiech - czego chcieć więcej?


Burial - Kindred EP [2012]

Nigdy nie załapałem fenomenu tego gościa. Owszem, doceniam styl i podobają mi się niektóre kawałki, ale nie potrafiłbym słuchać takiej muzyki przez dłuższy czas. Co więcej, czy to solowe dokonania, czy współpraca z Four Tetem lub Massive Attack, Willaim Bevan wciąż gra na kilku sprawdzonych patentach: szumiące sample, charakterystyczny synkopowy lub techniczny beat, zatopione i przefiltrowane w pogłosach wokale i mocny bas. Tylko tyle i aż tyle. Rozumiem, że tu chodzi o klimat i nastrój. Jednak oczekuję czegoś więcej. Niemniej jednak nowa epka to całkiem udane połączenie mrocznego ambientu z post-dubstepem i minimal techno.


The Caretaker - Patience (After Sebald) [2012]

Kolejny album Jamesa Kirby’ego, który sięga głęboko w przeszłość. Tym razem bierze na warsztat pieśni z cyklu „Winterreise” (Podróż zimowa), skomponowane przez Franza Schuberta. Zabawa polega na tym, żeby wybrać z tych pieśni fajnie brzmiące melodie instrumentów bądź wokaliz, następnie wyciąć te fragmenty ze starego analoga, potem nieco zwolnić i na samym końcu zapętlić je tak, żeby przez parę minut ładny motyw powtarzał się przy dźwiękach trzaskającego winyla. Może niezbyt to odkrywcze, ale słucha się tego znakomicie, a momentami nawet mistyka się wkrada. Tak więc w pewnym sensie Kirby remiksuje pieśni Schuberta, wyciągając z nich popowe właściwości. Efekt tego eksperymentu musicie sprawdzić sami.


Earth - Angels Of Darkness, Demons Of Light II [2012]

Teraz kilka słów o grupie Earth. Dylan Carlson i spółka wydali drugą część albumu sprzed roku. I jest to rzecz zbliżona w swojej stylistyce do części pierwszej, ba, jest to kontynuacja w dokładnie tej samej estetyce. Dlatego zbyt wielu eksperymentów dźwiękowych czy drone'ów tu nie uświadczymy. Raczej zawodzące gitary, akcentującą perkusję i pobrzmiewającą w wielu miejscach wiolonczelę. Bliżej tej muzyce do slowcore’owo-country'owej improwizacji niż do drone metalu znanego z wcześniejszych wydawnictw zespołu Carlsona. Ale to surowe brzmienie naprawdę ma w sobie coś, co sprawia, że gdy trochę się wsłucham, to naprawdę odpoczywam. Dlatego nowe Earth to pozycja warta odnotowania.


Loops Of Your Heart - And Never Ending Nights [2012]

Alexa Willner, znany jako The Field, odstawia na bok nożyczki i taneczne beaty, żeby nieco głębiej zanurzyć się w świecie germańskiej muzyki elektronicznej, krautrocka i ambientu sprzed kilku dekad. Cały projekt jest czymś w rodzaju hołdu dla tych estetyk."And Never Ending Nights" to sprytnie i sprawnie spreparowany dźwiękowy anachronizm. Coś jak specyficzna podróż w czasie, do nieco zapomnianych dźwięków poprzednich epok. W kręgu inspiracji znaleźli się Cluster, Tangerine Dream, Klaus Schulze czy choćby Brian Eno. Stylistycznie mamy tu fuzję ambientowych pejzaży, krautrocka i szczypty eksperymentu. Mimo że dla niektórych cała ta zabawa, to tylko interesujące ćwiczenie akademickie, jednak "And Never Ending Nights" to wyraziście brzmiąca struktura dźwiękowa, która świetnie koresponduje z tradycjami muzyki elektronicznej.


Mirroring - Foreign Body [2012]

Mirrorring to super duet (przynajmniej w niezależnym światku) w którego skład wchodzą Jesy Fortino (Tiny Vipers) i Liz Harris (Grouper). Muzyka na tym albumie to symbioza grozy, niepokoju, akustycznych gitar, zamglonych, szeptanych żeńskich głosów z kojącymi, spokojnymi, sonicznymi fakturami. Wszystko to dopełnia smutną i melancholijną warstwę liryczną. Taka jest ta płyta, trochę ambientu, trochę shoegaze’u, jest też miejsce na folk i dream-pop. Całość sprawia, że "Foreign Body" to naprawdę ładny album, choć mam wrażenia, że od takiej dwójki można oczekiwać odrobinę więcej. Choć i tak jest bardzo dobrze.


Saschienne - Unknown [2012]

Nazwa to zlepek imion pary muzyków wchodzącej w skład projektu. Są to ceniony niemiecki producent techno Sacha Funke i francuska pianistka Julienne Dessagne. Jeśli chodzi o zawartość krążka, to jest to zgrabny techno-pop z domieszką eksperymentu i fortepianu w tle. Trzeba przyznać, że całkiem ciekawie im to wyszło. Taneczne momenty ("November", "Grand Cru") uzupełniają się z tymi bardziej piosenkowymi ("Unknown", "Caché"). Powodów do narzekań w zasadzie brak (znajdzie się kilka nieco słabszy momentów, ale wiele tego nie ma). Stąd też warto sięgnąć po ten album, nawet jeśli nie jest się fanem technicznych beatów.


Voices From The Lake - Voices From The Lake [2012]
Teraz sprawdzimy co ciekawego dzieje się w środowisku techno. Debiut Włochów to prawdopodobnie będzie album roku na Resident Advisor (w pierwszej dziesiątce na bank się znajdzie). I nie ma co się dziwić, bo "Voices From The Lake" to tętniący życiem techno organizm. Długie kompozycję przechodzą jedna w drugą, tworząc w ten sposób zwartą konstrukcję. Kluczem są zapętlone beaty ze świetnie prowadzonymi fakturami. Najlepiej słuchać tych dźwięków w słuchawkach. Sprawia to, że przenosimy się gdzieś w głąb puszczy, w której tytułowe głosy z jeziora obezwładniają nas z każdej strony. Efekt jest porażający. A to dlatego, że włoski duet stworzył fenomenalną oprawę brzmieniową tych płynących kompozycji, a wielość i koloryt detali pozwoli długo cieszyć się i odkrywać niezbadane jeszcze obszary tej monumentalnej eksploracji natury.


Windy & Carl - We Will Always Be [2012]

Po czterech latach powracają z nowym materiałem. Co się u nich zmieniło od tamtego czasu? Prawdę mówiąc, w zasadzie nic. Wciąż tworzą swoje epickie, ambientowo-shoegaze’owe obrazy, malowane pędzlami gitar i plamami syntezatorów. I choć wiem, co mnie czeka gdy włączę nowy album sygnowany nazwą Windy & Carl, to jednak zawszę odnajduję w tych dźwiękach ciepło i ukojenie. Im nigdzie się nie śpieszy, czas w ich nagraniach stoi w miejscu. "We Will Always Be" nie wnosi nic nowego do ich bogatego dorobku, jednak cieszę się, że się ukazał. Mam sentyment do tego duetu, więc gdy za kilka lat pojawi się ich kolejny album, na pewno sprawdzę jak sobie radzą.


Zammuto - Zammuto [2012]

Nick Zammuto, do niedawna 1/2 kolażowo-eksperymentalnego duetu The Books (rozpadli się), wydał swój debiut. I jest to album z popowym zacięciem, choć wciąż zaszufladkowany jako eksperymentalny. Mniej tu zabaw samplami znanych z dokonań Books, a więcej przefiltrowanych wokali, gitar i syntetycznych beatów. Dla mnie "Zammuto" to taka uproszczona wersja tego, co na swoich albumach robił Max Tundra (szczególnie na "MbGatE"). Nie można jednak Nickowi odmówić, że nie próbuje czegoś nowego czy że nie szuka nowej drogi. Bo znajdziemy tu dużo przyjemnych momentów, a te podszyte elektroniką szkieletowe wariacje są naprawdę przyzwoite. Ciekawe co będzie dalej z tym projektem, na pewno będę śledził.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz