Daniel Rossen – Silent Hour/Golden Mile EP [2012]

Daniela Rossena może co niektórzy z Was znają jako jednego z wokalistów i gitarzystów Grizzly Bear. Temu wyjątkowo nietuzinkowemu artyście nie wystarcza gra w wyżej wymienionym indie rockowym kwartecie ani w Departament of Eagles – folkowo-elektronicznym duecie. Szukając swojego miejsca w muzyce 29-latek wydał w tym roku swoje pierwsze solowe nagranie – "Silent Hour/Golden Mile" EP.
Płyta ta zabiera nas w 23-minutową podróż po różnych brzmieniach: od cygańskich melodii ludowych po klasyczne dźwięki fortepianu. EP rozpoczyna się dosyć spokojnym, początkowo nawet sielskim „Up on High”, gdy wkradają się bębny oraz tak chętnie używane w muzyce Romów tamburyny. „Silent Song” to utwór znacznie żywszy, zawierający nutkę oldschoolowego amerykańskiego country a momentami nawet bluesowych gitar. „Saint Nothing” to wręcz wyrwany fragment z koncertu muzyki klasycznej– mający zapewne być balladą. 
Niestety, taki utwór spowalniający tempo na takim krótkim albumie jest całkowicie niepotrzebny, dodatkowo sama płyta nie jest na tyle szybka, by to zwolnienie było potrzebne. Zaburza to koncepcję i odbiór całości, będąc najsłabszym kawałkiem na tej płycie, mogąc podobać się jedynie fanom wokalu Freddiego Mercury gdyż wyraźnie Rossen stylizuje swój głos na potężny wokal frontmana Queen. Natomiast „Golden Mile” to powrót do typowego folku, niczym tego znanego z twórczości Mumford & Sons - szybkiego, porywającego, którego chce się słuchać, z ciekawą kompozycją, jednocześnie używając większej ilości instrumentów, przez co utwór brzmi potężniej i piękniej.
Mimo przypasowania do Rossena i wszystkich jego projektów łatki indie folka każdy utwór jest całkiem inną podróżą, w której jedyną cechą wspólną jest wokal multiinstrumentalisty. Szkoda tylko, że górne partie są bardzo nadużywane przez co i męczące (niczym u szalenie popularnego w Polsce Gotye).
Cała płyta to całkiem ciekawy mix różnych gatunków, kultur i ich muzyki. Niestety, nie da się znaleźć żadnej perełki wśród tych pięciu utworów (może za wyjątkiem ostatniego utworu, która jest diamencikiem wśród kryształków Svarowskiego).

Kogucik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz