Basiści
są tacy... niedoceniani. Chociaż stanowią kręgosłup muzyczny i podstawę
każdego dobrego zespołu, rzadko bywają dostrzeżeni, a na koncertach
raczej wtapiają się w bezpieczne tło. Najwidoczniej Benowi Browningowi,
pełniącemu podobną rolę w Cut Copy, już się to znudziło, gdyż właśnie
wydał swoją solową epkę "Lover Motion".
Jego osiągnięcia wraz z
zespołem były naprawdę niezłe. Ich muzyka w błyskawicznym tempie została
stałą bywalczynią alternatywnych imprez i dyskotek. Mocny debiut,
następnie maksymalnie porywający do tańca album "In Ghost Colours",
który przyniósł im ogólny rozgłos oraz uznanie krytyków i publiczności, a
potem wydane w podobnym stylu "Zonoscope". Pomimo to w stosunku do
solowych poczynań Bena nie miałam nadto wygórowanych oczekiwań. Szanse,
by muzyk w pojedynkę stworzył istny majstersztyk na miarę "Lights And
Music", "Feel The Love" albo "Where I'm Going" były niewielkie. Jak w
końcu sobie poradził? Chociaż "Lover Motion" daleko do arcydzieła,
przyznam, całkiem nieźle.
Pierwszy interesujący fakt - Browning
wciąż tworzy coś stylistycznie podobnego do dokonań CC (co z jednej
strony wychodzi mu na dobre, z drugiej zaś traci na oryginalności).
Wciągający synthpop ze słyszalną fascynacją retro i muzyką elektroniczną
lat ''80.
Druga obserwacja - "I Can't Stay", czyli utwór
otwierający "Lover Motion" jest przeurocze. Bazuje na prostej,
słonecznej melodii, która w synergii z niekoniecznie zjawiskowym, ale
prostym, czystym głosem artysty staje się hitem. Oldskulowe, umiejętnie
balansujące na granicy kiczu "Feels Like" to kolejna miła niespodzianka.
Gdyby pozostałe trzy utwory trzymały taki poziom, byłoby świetnie, ale
po mocnym otwarciu, muzyk jakby traci wątek i pozostałe piosenki nie
posiadają już tej samej siły przebicia i świeżości. Doświadczenie i
wysublimowany gust tego pana pobrzmiewają gdzieś w tle przez cały czas,
ale nie są to kawałki, które zmiażdżą słuchacza jak lawina cegieł i
przejadą po nim niczym rozpędzona ciężarówka. Mamy stonowane, ale nużące
"Mistaken Images" i dwa utwory czysto elektroniczne, pozbawione wokalu:
przeciętne "Night Dunes" i nieco bardziej złożone "Bullet Island",
które zamyka minialbum.
Ciekawi mnie, jak muzyk dalej zamierza
poprowadzić swoją karierę. Ma duże ambicje i potencjał, ale nie wiadomo
czy "Lover Motion" było jednorazowym wyskokiem, czy zapowiedzią czegoś
większego. Odczuwam niedosyt, zaostrzony, chociaż częściowo zaspokojony
apetyt na dobry electro-pop. Także trzymam za Ciebie kciuki, Ben.
Kasia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz