Pięć ukochanych piosenek? Ciężko jest zrobić taką listę. Nie dość, że jest to lista, o której nie można wypowiedzieć się obiektywnie, to wybór pięciu piosenek, które znaczą dla mnie najwięcej jest szalenie, szalenie trudne. Dlatego pozwoliłem sobie skomentować jeszcze kilka dodatkowych, ważnych dla mnie piosenek. Zacznę od miejsc poza pierwszą piątką:
R.E.M. – Losing My Religion – piosenka, którą znam od dzieciństwa (ile razy słyszałem ją w ulubionym radiu Taty!) zawsze podśpiewując po swojemu, dopiero od roku znając prawdziwego wykonawcę tego utworu. Dodatkowo zawiły tekst, który za każdym razem interpretuję sobie inaczej, spowodowało, że Losing My Religion wylądowało tutaj.
MGMT – Time to Pretend – psychodeliczne dźwięki Time to Pretend w połączeniu z tekstem o „upadku” cywilizacji to swoisty protest song jak „Another Brick In The Wall” w bardziej wysublimowany sposób dotyczący dzisiejszych chorych zachowań ludzi.
The Cinematic Orchestra – To Build a Home – strasznie smutny utwór o utracie (tu wpisz sam czego). Dodatkowo, faceci z The Cinematic Orchestra cudownie grają linią melodyczną, by skromny, prosty tekst bardziej oddziałowywał na słuchacza. Cudowny utwór na nocne rozmyślania.
Travis – Re-offender – kolejna piosenka o niespełnionej miłości. Nie wiem czemu, takie najbardziej do mnie trafiają. Dodatkowo banjo świetnie pasuje do całego utworu. Twórcy post-britpopu w najlepszej formie.
White Lies – Farewell to the Fairground – zespół uwielbiany przez słodkie alternatywne szesnastki. Mimo to, ten utwór ląduje wysoko na mojej liście – następna piosenka o stracie i ucieczce od problemów, w wersji bardziej rockowej.
Myslovitz – Mieć czy być – jedyny polski zespół, który naprawdę lubię i który tworzy naprawdę głęboką muzykę – równie dobrze, na tym miejscu mogłyby być cztery inne piosenki zespołu ze Śląska. Tematyką nawiązuje trochę do Time to Pretend, muzyką do X&Y’skich utworów Coldplay (piosenka powstała podczas supportowania brytyjskiego kwartetu).
W tym utworze jest wszystko. Doskonały, poetycki tekst, delikatny, spokojny wstęp, sekcje smyczkowe, dęte oraz mocne wejście gitar. Cudowna opowieść o uwolnieniu się z ram bycia „przykładnym, poprawnym” człowiekiem a staniem się wolnym. Poznałem ten utwór całkiem przypadkowo, przeleciał mi fragment na moim telefonie (niestety, jest to ostatnia piosenka na Neon Bible) i wróciłem do niego już w całości po kilku dniach, gdyż tekst nie mógł mi wyjść z głowy.
Dodatkowo, piosenka wreszcie uzyskała na popularności dzięki coverowi Petera Gabriela, umieszczonego w House MD – troszkę inna wersja, równie ciekawa, ale moim skromnym zdaniem – gorsza od oryginału.
Chyba największy sukces kasowy Oasis, jednocześnie jedna z najpiękniejszych piosenek o szalenie trudnej sztuce – wyznaniu miłości i sprawieniu, by była ta miłość doskonała. Doskonała pozycja dla wszystkich, zastanawiających się nad zawarciem jakiegoś związku ;). Osobiście jednak wolę interpretować tekst troszkę inaczej, zamieniając miłość na jakąś pasję, na nasz cel – też tekst pasuje idealnie i to jest w nim najpiękniejsze.
Właściwie mogłem w tej top-liście umieścić same piosenki Coldplay. Serio. Nawet wliczając (niestety) dosyć mocno komercyjną Mylo Xyloto, każda płyta Coldplay, a właściwie każda piosenka na każdej płycie ma sens! Do każdej piosenki dodatkowo ułożona jest perfekcyjna muzyka i tu tkwi największy geniusz czterech trzydziestoletnich facetów. No i robią świetny show na scenie, niczym Freddie wraz ze swoim Queen.
Jednak perfekcja może być jeszcze lepsza – The Hardest Part to piosenka o strachu przed odrzuceniem (coś mnie chyba z okazji Walentynek wzięło mnie na takie romantyczne smuty). Delikatne pianino połączone z perkusją i wolnymi riffami gitarowymi tworzy cudowny nastrój.
Trafiłem do tej piosenki dzięki reklamie Coca-Coli (skąd inąd – mojego nałogu). Mimo, że dużo wcześniej znałem Oasis, jednak nigdy nie miałem okazji przesłuchać tej piosenki, wydanej tylko jako singiel.
Bądź sobą – to całe przesłanie tej piosenki. Tyle. Czy może być lepszy teledysk do takiego utworu aniżeli pięcioro niezbyt przystojnych facetów w dresach grających najlepszy angielski alternatywny rock? Chyba nie. Dodatkowo, dorzucono nam instrumenty smyczkowe!
Piosenka-hymn każdej dziwacznej subkultury.
Na koniec zostawiłem utwór, który sprawił, że kiedy nie widziałem sensu w życiu, nie poddałem się – i nie przesadzam. True story. Na dodatek pomogła jeszcze nie jednym moim znajomym, którym jeżeli tylko mieli jakiś problem, podsyłałem link do dzieła Coldplay, ew. wciskałem słuchawki na uszy i kazałem słuchać.
Sam mogę słuchać jej godzinami, nie raz leciała mi zapętlona po 20-30 razy w Winampie. Gdybym wiedział wtedy o istnieniu Last.fm, pewnie nie Map of the Problematique wygrywałoby u mnie na listach odtworzeń.
Najbardziej pozytywna piosenka na świecie. Również nie przesadzam.
Nigdy nie myślałem, że połączenie bębnów, perkusji, organów, falsetu i solo na gitarze może być tak wspaniałe.
Wyzwala same piękne emocje – odwagę, by się nie poddać, chęć do podniesienia się z dna i radość z wesołej muzyki.
Jeszcze nigdy nie było tak prostych morałów zawartych tak w pięknym opakowaniu.
Dzięki, o wielcy z Londynu!
(polecam mocno podkręcić głośność, dla osób z subwooferem zwiększyć basy, odpalić HD i cieszyć się!)
u, czyli chyba nie jestem słodką alternatywną szesnastką :c a myślałam, że jestem. hm, Coldplay jako recepta na problemy? no nie wiem, ja tę grupę znam głównie z Parachutes, która mnie dołuje. a Myslovitz - również kocham, chociaż ostatnio mam wątpliwości co do "głębi" ich muzyki. tak czy inaczej...
OdpowiedzUsuństrasznie mi przykro z tego powodu :<
OdpowiedzUsuńwłaściwie muzykę Coldplay można przedstawić na rosnącej funkcji: od tej smutnej (Parachutes, częściowo AROBTTH) poprzez mieszane X&Y do całkiem pozytywnej VLVODAAHF do całkowicie radosnej MX :) zresztą - "just because i'm losing, doesn't mean am lost" - to mi wystarczy.
Myslo imho bardziej idzie w stronę psychodeli ostatnio. przynajmniej tak wygląda najnowsza płyta. aczkolwiek Happiness is Easy jest jeszcze w miarę "myslovitzowe" jeśli mogę tak to nazwać :).
coldplay są fajni, bardzo pozytywni :> wkroczyli w świat popkultury i mają koncepcję na to, jak być jeszcze bardziej popularnym i nie dać się do końca skomercjalizować.
OdpowiedzUsuńbyć może, właśnie uświadomiłam sobie, że w całości przesłuchałam tylko pierwszą i najnowszą płytę Coldplay. muszę jednak dodać, że przez Ciebie w kółko słucham teraz "Lost!" - i cóż, przyznaję, jakaś taka nadzieja tchnie z tego utworu ;)
OdpowiedzUsuńMiałam tak samo jak ty z "Losing My Religion" ;). Znam ją praktycznie od... kołyski? I to przez to, że mój tata ją uwielbia. O, a White Lies lubię bardzo, jak fajnie być alternatywną szesnastką! Oasis i Coldpay - klasa sama w sobie, chociaż tych drugich lubię chyba trochę mniej. Może dlatego, że nigdy się specjalnie nie zagłębiałam w ich muzykę.
OdpowiedzUsuń