Grizzly Bear - Shields [2012]

To naprawdę zaskakujące, jak dużo fajnych kawałków i jak wiele ciekawych kapel można wyhaczyć z reklam. Chwytliwe kilkusekundowe dżingle, będące tłem do nowej samochodowej/telefonicznej/żywnościowej oferty potrafią, wbrew naszej woli, chodzić za nami przez całe dnie. Ja taką sytuację miałam między innymi z singlem "Two Weeks" Grizzly Bear. Nie dam głowy, w jakiej reklamie utwór się przewinął, ale na pewno było to moje pierwsze zderzenie z nowojorską formacją. "Two Weeks" było czymś, co opisałabym po prostu jako damn catchy song. Nuta nostalgii mieszała się z niemal folkową lekkością i dawką zaraźliwego optymizmu. Od tej piosenki niedaleko było do poznania pełnego albumu grupy "Veckatimest", który ogromnie mnie wciągnął. Z "Shields" sytuacja ma się nieco inaczej...

Nowe dzieło jest intrygujące, bogato zaaranżowane i... dwuwymiarowe. Strasznie długo szło mi pisanie tej recenzji, gdyż podczas słuchania krążka doświadczałam skrajnie różnych emocji, od pełnej aprobaty i zachwytu do bardziej sceptycznego podejścia. Z jednej strony utwory są niezwykłe. Zespół eksperymentuje - momenty, w których na piedestał wkracza psychodeliczna abstrakcja ocierają się o granice geniuszu! Tak dzieje się chociażby w zdominowanym przez gitary "Sleeping Ute", czy we frapującym rozwiązaniu singla "Yet Again" (który jednak sam w sobie jest ładny, prosty i nic więcej). Ponadto Grizzly Bear są szalenie emocjonalni i słychać to nie tylko w tekstach o relacjach międzyludzkich, samotności i potrzebie bliskości. Ostatnie dwie piosenki, jakimi są "Half Gate" i "Sun In Your Eyes" stanowią monumentalne zakończenie wydawnictwa. To utwory z pompą, wręcz wzniosłe. Oba wyrastają z początkowo przygaszonych melodii - kolejno wiolonczeli i pianina - by przejść w mocne uderzenie, które ciarami rozchodzi się po ciele słuchacza. Cały ten patetyzm zespół przełamuje dwoma utworami bardziej rozrywkowymi. Jednym z nich jest "Speak in Rounds", przy którym dosłownie nie da się usiedzieć w miejscu. Wraz z nadejściem energicznego refrenu czujesz porażającą potrzebę, by wstać i zacząć tańczyć. Drugą propozycją jest delikatnie elektroniczne "Gun-Shy" z przepięknym basem, mój faworyt, mimo swojej skromności. Jednakże mam pewien dość znaczący problem z tym albumem - co, oprócz dwóch pozycji wymienionych powyżej, będę zapętlać z uporem maniaka? Czy płyta wystarczająco wpada w ucho? Przecież nie ma tu tradycyjnych hitów. Kiedy więc zacznie się nudzić? Psychodelia jest świetna, ale na jak długo?

Wiele muzycznych serwisów rozpatruje "Shields" w kategorii najlepszych albumów tego roku. Zgadzam się, że jest on bardzo dobry, oryginalny i z potencjałem, ale chyba pierwszy raz od dawna jestem aż tak pełna wątpliwości (wybaczcie!) i sama nie mam pojęcia, jak będę odbierać go pod koniec grudnia. Czas pokaże.

Kasia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz