Violens - True [2012]

Przyznam się, że na drugi album formacji dowodzonej przez Jorge Elbrechta nie mogłem się już doczekać. Elbrecht to jeden z najbardziej kreatywnych songwritterów młodego pokolenia, który nie raz udowadniał swoje wielkie możliwości, czy to w poprzedniej formacji Lansing-Dreiden (flagowy przykład to fenomenalny "A Line You Can Cross") czy poprzednimi singlami Violens (chociażby EP-ka "V"). Rok temu formacja opublikowała w Internecie kompilację "Embrace". I ten mixtape pokazał, że Nowojorczycy wreszcie obrali właściwy azymut, żeby nagrać świetny album bez żadnych wypełniaczy.
Kompozycje na "Embrace", obleczone w romantyczną, shoegaze'ową powłokę, sprawiają wrażenie kompletnych. Przesiąknięty wpływami sound, który stworzyli, w jakiś sposób stał się czymś nowym, zarezerwowanym tylko dla nich. Jeśli chodzi o wpływy, to podobnie jak na wcześniejszych albumach sygnowanych nazwiskiem Elbrechta, na "Embrace" usłyszymy również wysublimowane, barokowe harmonie spod znaku Beach Boys, Zombies czy Byrds. Mamy również referencje do gitarowej muzyki lat 80-tych z Prefab Sprout, Sonic Youth i The Smiths na czele. Największą odmianą, a zarazem rzeczą, która zachwyca najbardziej, jest przeniesienie się do krainy natchnionego dream-popu, z domieszką shoegaze'owej magmy w stylu Slowdive, ale przede wszystkim My Bloody Valentine i Cocteau Twins. Zanurzone w pogłosach majstersztyki potwierdzają, że Elbrecht rządzi na swoim poletku. Pozostało już tylko postawić kropkę nad "i", wydając album w wersji fizycznej. Tak się jednak nie stało.
Zamiast tego, formacja postanowiła przygotować nowy album. Promowały go dwa nowe nagrania: dryfujący w punkowej motoryce, senny pocisk "Unfolding Black Wings", oraz "Der Microarc", o którym już pisałem, więc dodam tylko, że to kolejny błyszczący klejnocik w zestawie. "True", bo tak nazywa się następca debiutanckiej płyty Violens, zawiera również cztery dobrze znane fragmenty, wykrojone z zeszłorocznej zbieraniny singli. Są nimi kolejno: znakomicie sprawdzający się w roli prologu, przejmujący "Totally True", zaklęte w niebiańskich dźwiękach, nieskazitelnie czyste piękno w postaci "When To Let Go", miażdżący wszystko na swojej drodze, perkusyjno-shoegaze'owy walec "Every Melting Degree", który brzmi jeszcze potężniej niż na "Embrace", i nośny blask edeńskiej jutrzenki "Through The Window". Każdy z nich krystaliczny i mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. A to nie koniec atrakcji, bo na "True" mamy więcej skarbów.
Choćby łyk ambrozji "Sariza Spring", który działa orzeźwiająco w gorące, wiosenne popołudnie, czy gromka furia "All Night Low", brzmiąca jak Wire z okolic "Pink Flag", śrubujący torpedę w MBV-owskim anturażu. Dalej mamy "Watch The Streams", ozdobioną wspaniałymi krajobrazami, słoneczną wędrówkę po górach, która kończy się burzą i zamykającą całość, wielopiętrową, baśniową impresję ze śliczną melodią, która dzięki swojej motoryce mogłaby się znaleźć na "Amoral" i tam byłaby najlepszym trackiem.
Na albumie odnajdziemy jeszcze dwie instrumentalne wprawki, które nie są pełnoprawnymi utworami: "Lavender Forces" i "Lucent Caries". Pierwsza to nabuzowany, fakturowy amok z krzykiem gdzieś z oddali, drugi zaś, to zapętlony motyw gitary zmierzający do niepokojącej, wietrznej kody. Zadaniem tych dwóch wplecionych kompozycji jest zbudowanie odpowiedniego klimatu i pomostu miedzy poszczególnymi piosenkami. Choć tak na dobrą sprawę można było wrzucić jeszcze coś z "Embrace" zamiast tych dwóch przerywników, jednak spełniają swoją rolę, więc się nie czepiam.
Tak więc album "True" spełnia moje oczekiwania i udowadnia, że w muzyce gitarowej nie jest tak źle. Na pewno jest to płyta do której będę często wracał, bo w tym roku, patrząc z mojej perspektywy, chyba na razie nikt nie wydał niczego lepszego. Co do Violens, myślę, że stać ich na jeszcze lepsze piosenki. Są młodzi i mają dużo czasu. Więc ja cieszę się tym co mam w tej chwili i czekam na kolejny ruch formacji Elbrechta.

Tomek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz