Jako że ten rodzaj artykułu można już nazwać tradycją the magic beats, postanowiłam i ja stworzyć swoją listę.
Nie będę oryginalna pisząc, że trudno jest wybrać właśnie TĘ piątkę. Zawsze uważałam, że każdy pojedynczy utwór stanowi coś wyjątkowego w naszym życiu. Musiałam zebrać myśli, by w końcu wybrać odpowiednie zestawienie. O dziwo, gdy w końcu spytałam siebie samą: „Co Ci pierwsze przychodzi na myśl?“ tytuły same się nasuwały. Na tę decyzję miał wpływ jeszcze jeden, lecz bardzo istotny czynnik: moja reakcja, gdy usłyszałam wykonanie tych piosenek na żywo.
Zacznijmy od tego, że temu panu zawdzięczam praktycznie wszystko, jeśli chodzi o aspekt muzyczny. Tak naprawdę mogłabym tu wstawić dowolny utwór jego autorstwa. Dlaczego więc „Bloodbeat“? Odpowiedź jest prosta. Mimo że wtedy jeszcze nie byłam aż tak zaznajomiona z twórczością londyńczyka, ta piosenka gdzieś we mnie siedziała od zawsze. Żywy elektroniczny beat obrazuje moje dzieciństwo. „I want this speeding”, „No need for comfort/No need for light/I am hunting for secrets tonight” – ten tekst właśnie ukazuje naturę dziecka: spontaniczność, ciekawość świata. Utwór sprawia, że chce się założyć słuchawki i iść przed siebie, nie zważając na nic, a uczucie po każdym jego przesłuchaniu jest takie, jak za pierwszym razem. Oprócz tego, jest to też pierwsza piosenka, na której poleciały mi łzy, podczas zeszłorocznego koncertu muzyka w warszawskiej Stodole. Choćbym nie wiem, ile miała lat, „Bloodbeat” zawsze będzie trzymało to moje „wewnętrzne dziecko” i za to bardzo panu Wolfowi dziękuję.
Nie lubię wybierać ulubionych zespołów. Każdego dnia jest inny. Jednak ta brytyjska kapela wychodzi poza ramy wszystkiego. Mój stosunek do nich jest tak specyficzny, jak zachowanie samych członków zespołu. Wydali trzy kompletnie różne, acz równie genialne albumy. Po przesłuchaniu „Primary Colours” zastanawiałam się, czy możliwym jest wydać coś równie pięknego. Brytyjczycy udowodnili w lipcu zeszłego roku, że jak najbardziej. Od pseudo-emo-chłopców, których Alexa Chung wypytywała, czy chodzi bardziej o modę, czy o muzykę The Horrors stali się jednym z lepszych zespołów XXI wieku. Co jednak tkwi w samym „Still Life“? Utwór ten jest perfekcyjnie dopracowany w każdym szczególe. Wspaniały, wręcz magiczny dźwięk syntezatorów Toma, niezwykle urzekający bas, chór Rhysa (który, moim zdaniem, jest najmocniejszym elementem „Skying“), delikatne brzmienie gitary elektrycznej Josha, perkusja Joe nadająca rytm piosenki tworzą nadzwyczajną całość z wokalem Farisa, który nie „walczy“ już z melodią, jak za czasów „Strange House“. Podobnie było podczas listopadowego koncertu Anglików w warszawskiej Proximie. Każdy z muzyków zaszył się w swoim świecie, tworząc coś nowego, ciekawego, do czego nawet publiczność nie mogła dotrzeć. Podczas grania tego singla, wyłączyłam się całkowicie. Byłam w kompletnie innym, piękniejszym miejscu. Nie powiem Wam gdzie, bo nie wiem, ale z pewnością jeszcze tam wrócę.
Od zawsze byłam typem „wiecznego dziecka“. Jednak z każdym dniem narasta liczba obowiązków, a nasza naiwność i lekkomyślność muszą zejść na dalszy plan. W muzyce wspaniałe jest to, że pozwala nam zachować resztki dzieciństwa i przenieść nas w inne miejsce. Arcade Fire obok The Horrors, zawsze będą dla mnie wyjątkowym zespołem. W „Rebellion (Lies)“ nie chodzi tylko o czarujące brzmienie klawiszy, skrzypce, bas... (w przypadku Kanadyjczyków mogę jeszcze długo wymieniać), ale o sam tekst. Jest dla mnie osłoną przed światem dorosłych, którego nigdy nie rozumiałam i nie chciałam zrozumieć. Do dziś uważam, że niepotrzebnie komplikują swoje życie. Ów utwór z „Funeral“ ujawnia prawdę o ludziach. „Sleeping is giving in/So lift those heavy eyelids”, „Every time you close your eyes/Lies, lies!”. Ile razy każdy z nas będzie musiał się zmierzyć z szarą rzeczywistością, wie, że w tej piosence znajdzie oparcie. Jest to też singiel, który wywołał u mnie łzy, gdy Arcade Fire zagrali go na Torwarze w zeszłym roku.
Wiele się mówi o tej pani już od lat dziewięćdziesiątych, ale talentu odmówić jej nie można. Ta skromna artystka z Yeovil już nieraz udowodniła, że przemysł muzyczny został wręcz stworzony dla niej. Ponad 12 lat doświadczenia, 8 albumów, a Polly wciąż zaskakuje krytyków swoją kreatywnością. Mnie jednak urzekło dzieło współpracy wokalistki z angielskim muzykiem – Johnem Parishem, a konkretnie pierwszy i jedyny singiel z albumu „A Woman A Man Walked By“. Po „White Chalk“, w którym praktycznie jedynym instrumentem było pianino, Harvey wróciła w 2009 roku z charakterystycznym dla niej rockowym brzmieniem. Piosenka ta jest równie piękna, co niepokojąca. Surowy gitarowy riff w połączeniu z głosem Angielki nie pozostawia słuchacza obojętnym. Sam teledysk do singla budzi mieszane uczucia, w którym wokalistka skacze w dmuchanym zamku podczas burzy. W tym tkwi urok „Black Hearted Love“ – to utwór z półki: „Nie wiem, co się dzieje, ale chcę więcej“.
Tu się na chwilę zatrzymamy, bo o ile łatwo jest zacząć, trudno zakończyć wymienianie piosenek, które w minimalnym stopniu miały wpływ na to, kim jesteśmy. Dlatego też piosenką numer 5 będzie kilka utworów, które są zbyt istotne, by mogły zostać przeze mnie pominięte.
Nigdy nie byłam typem zbuntowanego dziecka. Jednak ten zespół Leeds potrafi swoją muzyką zmieniać ludzi. Wystarczy, że usłyszy się „Liquid Lives“, a słuchacz z przekonaniem wykrzykuje: „I wanna drink drink drink smoke fuck fight/I wanna shout, drink, scream, I wanna die!”. I choć „For The Masses“ nie dorównuje debiutowi, to jednak energia i luźne podejście muzyków z Hadouken! wciąż porywa tysiące ludzi. Miejmy nadzieję, że pokażą, na co ich stać na tegorocznej edycji Selector Festival.
Gdybym mogła przenieść się w dowolną epokę, by być na koncercie dowolnego zespołu, bez wahania wybrałabym Joy Division. Bez nich post punk nie byłby już taki sam. Ów kapela zapoczątkowała twórczość między innymi The Horrors, Klaxons czy Mogwai. Utwór, który pozostanie mi w pamięci na długo, to ten otwierający „Unknown Pleasures“. Sprawia, że zaczynamy się mimowolnie poruszać w rytm. Ogromny wpływ na nastrój całej płyty ma bas, który który jak to ujęła moja koleżanka z redakcji – Kasia – „stanowi kręgosłup muzyczny“. Słuchając „Disorder“, tak jak śpiewający Curtis, „I've got the spirit, but lose the feeling, feeling, feeling”.
Ta piosenka prawdopodobnie nie znalazłaby się w tym zestawieniu, gdybym nie usłyszała jej wykonania na żywo. Utwór chłopców z Belgii to kwintesencja lat dziewięćdziesiątych. Mimo że nie jest epoka, o której za kilkanaście lat powiem: „Ach! Co to były za czasy“, singiel ten w pewien sposób mnie z nią utożsamia. Włączcie go sobie, a zrozumiecie. Sam refren odrobinę przypomina wszystkim znane The Rembrants – „I’ll be there for you“. Ujmę to tak: ta piosenka jest przyjacielem, którego się po prostu lubi.
Powiem tyle: cała magia jest w tekście. Tu wyjątkowo melodia jest dodatkiem. Kto słyszał, ten wie. Kto nie słyszał, niech prędko nadrobi zaległości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz