Grimes - Visions [2012]

Miałam trzy czy cztery podejścia do tego albumu. Na początku nie byłam do końca pewna, czego się w ogóle powinnam spodziewać znając może kilka utworów z poprzednich płyt, ale po przesłuchaniu pierwszego singla zatytułowanego "Genesis" pomyślałam, że zapowiada się fajnie, że będę miała do czynienia z niesztampowymi brzmieniami, z czymś bardziej oryginalnym. Wiecie, nawet chciałam być hipsterką i polubić muzykę prezentowaną nam przez Claire Boucher. Ale sorry, wciąż, pomimo najszczerszych intencji, po prostu nie mogę się do niej przekonać. Może kiedyś, jak będę na haju albo zamienię się w pół-cyborga. A tak po "Visions" pozostają mieszane uczucia, oraz takie dziwne wrażenie niesmaku.
Bo tak naprawdę całą płyta to kilka niezbyt oryginalnych bitów i drażniący, infantylny głos wokalistki, najmocniej wyeksponowany w irytujących wstawkach, takich jak "ahhh" i "ooooh". Odnoszę wrażenie, że Grimes za bardzo próbowała zmiksować niewinną, dziewczęcą słodycz z dużą dozą zmysłowości, przy czym melodiom na krok nie odstępuje ciężki, męczący dźwięk syntezatora. No i wyszło, jak wyszło . Wszystko w dziwny sposób zlewa się ze sobą, nawet nie próbując przebić wcześniejszych, trochę lepszych utworów, takich jak "Vanessa", która miała swój delikatny, egotyczny nastrój albo "Rosa" z prostym, gitarowym riffem gdzieś w tle, ładnie wzbogacającym całość i dojrzalszym brzmieniem niż to, które przywołuje na myśl japońską Hello Kitty.
Ewentualnie na ring możemy wystawić wcześniej wspomniane "Genesis" albo "Oblivion" rozsiewające wokół siebie atmosferę tajemniczości, z wciągającym motywem w kółko powtarzanym na syntezatorach, wzbogacanym o delikatne wstawki na keybordzie. Przykro, że te utwory giną w morzu tandety, wciskanej nam i promowanej przez Grimes jako coś alternatywnego, niby dream pop czy ambitna muzyka eksperymentalna. Jeszcze "Visiting Statue" da radę, ma w sobie coś hipnotyzującego. Jeśli przymknę oko, to "Skin" również , bo jest urzekające i lżejsze niż inne zawarte na "Visions" piosenki (chociaż znowu z chęcią wycięłabym wszystkie bardzo wysoko wyśpiewane "aaaah". Psują wrażenie spójności), ale już "Eight" brzmi jak brutalny, z premedytacją popełniony techno-gwałt na Alvinie i wiewiókach, a "Be a Body" zostanie soundtrackiem do moich koszmarów. Każda kolejna minuta słuchania tylko pogrąża w moich oczach Claire.
Obawiam się, iż na tym kończy się mój mały romans z Grimes, który tak naprawdę nawet nie miał okazji się zacząć. Koniec hipsterstwa. Zostawiam "Visions" wytrwałym fanom artystki, a także ludziom z mocniejszą głową i większą wyrozumiałością.

Kasia

1 komentarz: